czwartek, 31 grudnia 2015
Szczęśliwego Nowego Roku!
Niech Nowy Rok przyniesie Wam radość, Miłość, pomyślność i spełnienie Wszystkich marzeń, a gdy się one już Spełnią niech dorzuci garść nowych Marzeń, bo tylko one nadają życiu sens! W Nowym Roku wielu szczęśliwych tylko chwil... Szczęścia w domu i wszędzie, gdzie będziecie!
środa, 30 grudnia 2015
Rozdział X
Bardzo przepraszam, że tak długo nie było nowego rozdziału. Mam nadzieję, że ten wam się spodoba :*. Bardzo proszę o komentarze.
- Gdzie mnie prowadzisz? - pytałam Gideona ciągnącego mnie za rękę.
- Zaraz zobaczysz.
- Jejku daleka jeszcze? Nogi mnie bolą- jęczałam.
- Nie, nie daleko. Przestań tak marudzić. Robisz się nieznośna - czułam, że uśmiecha się pod nosem.
- No dobrze, dobrze - powiedziałam robiąc naburmuszoną minę. Ale naprawdę bolą mnie już nogi!
- Tak lepiej? - zapytał Gideon podnosząc mnie.
- Może być. Ale mógłbyś jeszcze zdjąć mi tę okropną opaskę.
- Jesteśmy - oznajmił stawiając mnie na ziemi.
- Jak tu pięknie! - krzyknęłam gdy Gideon zdjął mi z oczu opaskę. Byliśmy w starym sadzie, który znajdował się na wzgórzu.
- Podoba ci się?
- Tak! A to co? - zapytałam dostrzegając coś pod jednym z drzew.
- To piknik, który przygotowałem - oznajmił Gideon z wielkim uśmiechem.
- Nie powinniśmy udać się na elapsję? - zapytałam po kilku godzinach.
- Na co? - zapytał z rozbawieniem Gideon.
- No na elapsję!
- Po co Gwen? - zapytał.
- No nie pamiętasz? Przecież musimy udawać się na elapsję, aby uniknąć niekontrolowanego przeskoku w czasie - powiedziałam zdezorientowana.
- Haha Gwen przecież my nie możemy już udać się w przeszłość, ani w przyszłość.
- Jak to? Poza tym nigdy nie mogliśmy udać się w przyszłość! Gideon co się dzieje? - już całkiem nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Gwen nasze podróże w czasie to stare dzieje - powiedział Gideon najwyraźniej zadowolony.
- No właśnie Gwendolyn! - usłyszałam czyjś głos. Zaczęłam się nerwowo rozglądać za jego właścicielem. Popatrzyłam na Gideona i zauważyłam, że patrzy się na postać zmierzającą w naszą stronę.
- Nie zbliżaj się! - wycedził przez zęby i osłonił mnie swoim ciałem.
- A to dlaczego? Już mi nie ufasz? - zapytał mężczyzna i zbliżył się do nas. Po chwili rozpoznałam w nim hrabię i schowałam się jeszcze bardziej za Gideonem.
- Powiedziałem nie zbliżaj się! - krzyknął chłopak i rzucił się na hrabiego. Patrzyłam jak obaj przywracają się na ziemię.
- Haha to najgorsze co mogłeś zrobić - powiedział hrabia i nagle obaj zniknęli.
***
- Gwen wstawaj już 7.00 - usłyszałam głos mamy.
- Co?! Zerwałam się momentalnie z łóżka i pognałam do szafy, aby znaleźć ubrania.
- Dlaczego nie obudziłaś mnie wcześniej? - zapytałam mamy wychodzącej z pokoju.
- Trzeba było nastawić budzik a nie liczyć na to, że ja nigdy nie zaśpię! - powiedziała i wyszła z pokoju. Poszłam szybko do łazienki. Gdy myłam twarz w lustrze zauważyłam moją bransoletkę. Całkowicie zapomniałam o wczorajszym wieczorze. Byłam ciekawa gdzie jest Gideon. Na pewno wczoraj gdy tylko zasnęłam wyszedł do domu, ale dlaczego nie zostawił mi liściku albo nie wysłał SMS'a? Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos mamy wołającej na śniadanie. Zeszłam szybko do jadalni, w której byli już wszyscy. Jadłam śniadanie najszybciej jak potrafiłam, aby uniknąć pytań Charlotty o wczorajszym dniu. Gdy skończyłam zaczęłam wstawać od stołu.
- Dokąd idziesz Gwen? - zapytała mama.
- Musze już wyjść. Jestem umówiona z Leslie pod szkołą.
- Zaczekaj chwilkę to pojedziemy razem.
- Przepraszam, ale jestem już spóźniona, a po za tym pojadę rowerem.
- No dobrze. Ale uważaj na siebie kochanie - powiedziała mama całując mnie w policzek.
- Dobrze mamo. Pamiętaj, że nie mam już 10 lat - zaśmiałam się i pożegnałam z resztą rodziny.
***
Pod szkołą zaczęłam rozglądać się za Leslie. Zauważyłam ją na schodach i podbiegłam do niej.
- No nareszcie jesteś! Ile można na ciebie czekać? - przywitała mnie Leslie.
- Przepraszam. Zaspałam. A poza tym kilka minut na świeżym powietrzu dobrze ci zrobi - oświadczyłam.
- Ostatnio często bywam na dworze.
- Zaczęłaś uprawiać jogging? - zaśmiałam się.
- Nie! A nawet jeśli to co w tym śmiesznego?
- Haha nic. No mów o co chodzi.
- No posłuchałam twojej rady w sprawie Raphaela i nooo... jesteśmy tak jakby w związku - oświadczyła Leslie lekko się rumieniąc.
- Wow naprawdę? - nie mogłam w to uwierzyć. To świetnie!
- Też się cieszę. Ale nie wiem czy to nie za szybko - powiedziała zmartwiona.
- Oj Les nie martw się. Pasujecie do siebie, a Ralhael jest w ciebie strasznie zapatrzony.
- Chyba znowu masz racje - Leslie lekko się rozpogodziła.
- Oczywiście, że mam! A teraz wejdźmy do środka bo za chwilę dzwonek.
***
Lekcje minęły mi bardzo szybko. Kilku nauczycieli zachorowało, więc mieliśmy zastępstwa co sprawiło, że lekcje były bardzo luźne. Gdy zadzwonił dzwonek ruszyłam szybko w kierunku drzwi wyjściowych. Gdy zauważyłam czarną limuzynę stojącą na podjeździe przyśpieszyłam kroku. Natychmiast zwolniłam gdy zauważyłam, że z auta zamiast Gideona wychodzi pan Marley.
- Dzień dobry - powitałam go, starając się aby w moim głosie nie było słychać rozczarowania.
- Witam Gwendolyn - odpowiedział obojętnie męszczyzna i otworzył mi tylne drzwi.
- Wie pan może o której odbędę dzisiaj elapsję? - zapytałam wiedząc, że przed tym czeka mnie rozmowa ze strażnikami.
- Niestety nie - odpowiedział lekko zdenerwowany pan Marley.
- A moja dzisiejsza rozmowa ze strażnikami nadal jest aktualna?
- Tak... oczywiście, że tak... Ta rozmowa jest nawet obowiązkowa! To bardzo ważna rozmowa, która może wszystko zmienić! - odpowiedział pan Marley chyba bardziej do siebie niż do mnie.
- Jak to zmienić - zapytałam zdziwiona. A pan Marley podskoczył na moje słowa. Najwidoczniej nie miałam usłyszeć tego co powiedział wcześniej.
- Yyy... przykro mi ale powiedziałem już za dużo. Wszystkiego dowiesz się gdy dojedziemy na miejsce. Przez resztę drogi próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej. Nie wiedziałam o co chodzi i dla czego pan Marley jest tak bardzo załamany tą rozmową. Dlaczego miała ona wszystko zmienić?
- Gdzie mnie prowadzisz? - pytałam Gideona ciągnącego mnie za rękę.
- Zaraz zobaczysz.
- Jejku daleka jeszcze? Nogi mnie bolą- jęczałam.
- Nie, nie daleko. Przestań tak marudzić. Robisz się nieznośna - czułam, że uśmiecha się pod nosem.
- No dobrze, dobrze - powiedziałam robiąc naburmuszoną minę. Ale naprawdę bolą mnie już nogi!
- Tak lepiej? - zapytał Gideon podnosząc mnie.
- Może być. Ale mógłbyś jeszcze zdjąć mi tę okropną opaskę.
- Jesteśmy - oznajmił stawiając mnie na ziemi.
- Jak tu pięknie! - krzyknęłam gdy Gideon zdjął mi z oczu opaskę. Byliśmy w starym sadzie, który znajdował się na wzgórzu.
- Podoba ci się?
- Tak! A to co? - zapytałam dostrzegając coś pod jednym z drzew.
- To piknik, który przygotowałem - oznajmił Gideon z wielkim uśmiechem.
- Nie powinniśmy udać się na elapsję? - zapytałam po kilku godzinach.
- Na co? - zapytał z rozbawieniem Gideon.
- No na elapsję!
- Po co Gwen? - zapytał.
- No nie pamiętasz? Przecież musimy udawać się na elapsję, aby uniknąć niekontrolowanego przeskoku w czasie - powiedziałam zdezorientowana.
- Haha Gwen przecież my nie możemy już udać się w przeszłość, ani w przyszłość.
- Jak to? Poza tym nigdy nie mogliśmy udać się w przyszłość! Gideon co się dzieje? - już całkiem nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Gwen nasze podróże w czasie to stare dzieje - powiedział Gideon najwyraźniej zadowolony.
- No właśnie Gwendolyn! - usłyszałam czyjś głos. Zaczęłam się nerwowo rozglądać za jego właścicielem. Popatrzyłam na Gideona i zauważyłam, że patrzy się na postać zmierzającą w naszą stronę.
- Nie zbliżaj się! - wycedził przez zęby i osłonił mnie swoim ciałem.
- A to dlaczego? Już mi nie ufasz? - zapytał mężczyzna i zbliżył się do nas. Po chwili rozpoznałam w nim hrabię i schowałam się jeszcze bardziej za Gideonem.
- Powiedziałem nie zbliżaj się! - krzyknął chłopak i rzucił się na hrabiego. Patrzyłam jak obaj przywracają się na ziemię.
- Haha to najgorsze co mogłeś zrobić - powiedział hrabia i nagle obaj zniknęli.
***
- Gwen wstawaj już 7.00 - usłyszałam głos mamy.
- Co?! Zerwałam się momentalnie z łóżka i pognałam do szafy, aby znaleźć ubrania.
- Dlaczego nie obudziłaś mnie wcześniej? - zapytałam mamy wychodzącej z pokoju.
- Trzeba było nastawić budzik a nie liczyć na to, że ja nigdy nie zaśpię! - powiedziała i wyszła z pokoju. Poszłam szybko do łazienki. Gdy myłam twarz w lustrze zauważyłam moją bransoletkę. Całkowicie zapomniałam o wczorajszym wieczorze. Byłam ciekawa gdzie jest Gideon. Na pewno wczoraj gdy tylko zasnęłam wyszedł do domu, ale dlaczego nie zostawił mi liściku albo nie wysłał SMS'a? Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos mamy wołającej na śniadanie. Zeszłam szybko do jadalni, w której byli już wszyscy. Jadłam śniadanie najszybciej jak potrafiłam, aby uniknąć pytań Charlotty o wczorajszym dniu. Gdy skończyłam zaczęłam wstawać od stołu.
- Dokąd idziesz Gwen? - zapytała mama.
- Musze już wyjść. Jestem umówiona z Leslie pod szkołą.
- Zaczekaj chwilkę to pojedziemy razem.
- Przepraszam, ale jestem już spóźniona, a po za tym pojadę rowerem.
- No dobrze. Ale uważaj na siebie kochanie - powiedziała mama całując mnie w policzek.
- Dobrze mamo. Pamiętaj, że nie mam już 10 lat - zaśmiałam się i pożegnałam z resztą rodziny.
***
Pod szkołą zaczęłam rozglądać się za Leslie. Zauważyłam ją na schodach i podbiegłam do niej.
- No nareszcie jesteś! Ile można na ciebie czekać? - przywitała mnie Leslie.
- Przepraszam. Zaspałam. A poza tym kilka minut na świeżym powietrzu dobrze ci zrobi - oświadczyłam.
- Ostatnio często bywam na dworze.
- Zaczęłaś uprawiać jogging? - zaśmiałam się.
- Nie! A nawet jeśli to co w tym śmiesznego?
- Haha nic. No mów o co chodzi.
- No posłuchałam twojej rady w sprawie Raphaela i nooo... jesteśmy tak jakby w związku - oświadczyła Leslie lekko się rumieniąc.
- Wow naprawdę? - nie mogłam w to uwierzyć. To świetnie!
- Też się cieszę. Ale nie wiem czy to nie za szybko - powiedziała zmartwiona.
- Oj Les nie martw się. Pasujecie do siebie, a Ralhael jest w ciebie strasznie zapatrzony.
- Chyba znowu masz racje - Leslie lekko się rozpogodziła.
- Oczywiście, że mam! A teraz wejdźmy do środka bo za chwilę dzwonek.
***
Lekcje minęły mi bardzo szybko. Kilku nauczycieli zachorowało, więc mieliśmy zastępstwa co sprawiło, że lekcje były bardzo luźne. Gdy zadzwonił dzwonek ruszyłam szybko w kierunku drzwi wyjściowych. Gdy zauważyłam czarną limuzynę stojącą na podjeździe przyśpieszyłam kroku. Natychmiast zwolniłam gdy zauważyłam, że z auta zamiast Gideona wychodzi pan Marley.
- Dzień dobry - powitałam go, starając się aby w moim głosie nie było słychać rozczarowania.
- Witam Gwendolyn - odpowiedział obojętnie męszczyzna i otworzył mi tylne drzwi.
- Wie pan może o której odbędę dzisiaj elapsję? - zapytałam wiedząc, że przed tym czeka mnie rozmowa ze strażnikami.
- Niestety nie - odpowiedział lekko zdenerwowany pan Marley.
- A moja dzisiejsza rozmowa ze strażnikami nadal jest aktualna?
- Tak... oczywiście, że tak... Ta rozmowa jest nawet obowiązkowa! To bardzo ważna rozmowa, która może wszystko zmienić! - odpowiedział pan Marley chyba bardziej do siebie niż do mnie.
- Jak to zmienić - zapytałam zdziwiona. A pan Marley podskoczył na moje słowa. Najwidoczniej nie miałam usłyszeć tego co powiedział wcześniej.
- Yyy... przykro mi ale powiedziałem już za dużo. Wszystkiego dowiesz się gdy dojedziemy na miejsce. Przez resztę drogi próbowałam dowiedzieć się czegoś więcej. Nie wiedziałam o co chodzi i dla czego pan Marley jest tak bardzo załamany tą rozmową. Dlaczego miała ona wszystko zmienić?
czwartek, 24 grudnia 2015
Wesołych świąt!
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam nadziei, własnego skrawka nieba,zadumy nad płomieniem świecy,filiżanki dobrej, pachnącej kawy, szczęścia, prawdziwej przyjaźni,pogodnych świąt zimowych,odpoczynku, zwolnienia oddechu,nabrania dystansu do tego, co wokół,chwil roziskrzonych kolędą,śmiechem i wspomnieniami.Wesołych świąt!
sobota, 5 grudnia 2015
Rozdział IX
Mama zaczęła budzić Caroline.
- Co...co się stało? - zapytała zaspana.
- Skarbie nie pamiętasz, że dziś jest 6 grudnia? - zapytała ją mama z wielkim uśmiechem.
- Tak! Mikołaj! Nick wstawaj! Musimy szukać prezentów! - Caroline zaczęła zdzierać Nicka z fotela.
- Co? Już wstaje... - mamrotał niewyraźnie.
- Zobaczcie Mikołaj! - zaczęła krzyczeć Caroline wskazując palcem w kierunku drzwi. Na te słowa Nick zerwał się z fotela i z uśmiechem patrzył w postać pokazywaną przez Caroline. Odwróciłam się i rzeczywiście zobaczyłam Mikołaja. Zaczęłam mu się przyglądać i po chwili zorientowałam się, że był to Gideon. Za nim stała ciocia Mady, która miała doczepione wielkie, elfie uszy. Wraz z mamą nie mogłyśmy powstrzymać się od śmiechu.
Hohoho - zaczął Gideon mikołajowym głosem. - Czy są tu jakieś dzieci, które nie dostały jeszcze prezentów?
Tak, tak tutaj - Caroline zaczęła skakać z podekscytowania.
- A czy byłaś grzeczna w tym roku? - zapytał "Mikołaj".
- Tak!
- No nie wiem - mama popatrzyła z uśmiechem na Caroline.
- Mamo! - Caroline spojrzała na nią obrażona.
- Ha ha tylko żartowałam - broniła się mama.
- No dobrze. A ty chłopcze byłeś grzeczny w tym roku? - "Mikołaj" zwrócił się do Nicka, który nadal siedział na kanapie. Nagle wstał, podszedł do Gideona i powiedział mu coś na ucho.
- Ha ha no dobrze - odpowiedział mu z uśmiechem.
- Elfie Pomocniku podaj mi prezenty - polecił Gideon cioci Mady. Ta z wielkim uśmiechem przyciągnęła do siebie duży wór.
- No to zobaczmy co tu mamy - powiedział Gideon wyciągając z worka duże, pięknie zapakowane pudełko.
- Dla Caroline - z uśmiechem przeczytał bilecik przypięty do prezentu.
- To ja tutaj! - Caroline błyskawicznie znalazła się obok "Mikołaja" jakby bała się, że ktoś ją uprzedzi. Odbierając paczkę była cała rozpromieniona. Zrobiłam jej kilka zdjęć aparatem, który podała mi mama.
- Dla Nicka - Gideon odczytał kolejną karteczkę. Nick podszedł zadowolony, aby odebrać prezent. Szepną coś do Gideona, a ten zaczął się śmiać. Wyglądali tak uroczo, że zrobiłam im zdjęcie. Potem wszyscy usiedliśmy na kanapie i rozpakowywaliśmy swoje prezenty. Dostałam piękną bransoletkę. Na początku myślałam, że przy wyjmowaniu jej z pudełka zgubiłam przywieszkę, ale rozglądnęłam się dokładnie po kanapie i nigdzie czegoś takiego nie było. Poprosiłam Gideona ( który zdążył się już przebrać), aby mi ją założył, była lekka co bardzo mi się podobało.
Pan Benhard przyniósł nam ciastka w kształcie reniferów i usiadł wraz z nami oglądając swoją nową książkę kucharską. Wtedy przypomniałam sobie, że mam jeszcze jeden prezent dla Caroline. Podbiegłam do przedpokoju i wyjęłam z torby owieczkę, którą wydziergałam.
- Proszę Caroline to dla ciebie - powiedziałam wręczając siostrze prezent.
- Jejku! Dziękuje Gwenny. Znowu spotkałaś Lady Tinley? - zapytała.
- Tak, ale to akurat sama wydziergałam - powiedziałam lekko się rumieniąc.
- Naprawdę? - zapytała mama. Masz prawdziwy talent.
- Dziękuje - teraz na pewno byłam czerwona jak burak. Usiadłam z powrotem obok Gideona i zauważyła, że przygląda się owieczce.
- Nie wiedziałem, że lubisz dziergać - powiedział do mnie z uśmiechem.
- To chyba moje nowe hobby. Gideon popatrzył na mnie zadowolony, a potem ułożył się wygodnie na kanapie i objął mnie w talii. Wszyscy rozmawialiśmy i śmialiśmy się w wniebogłosy, kiedy powtarzałam żarty, które mówił mi siedzący obok nas Xemerius. Czas zleciał nam bardzo szybko. O 23.00 Gideon pomógł przenieść mojej mamie śpiącą Caroline. Potem poszliśmy do mojego pokoju, a pan Benhard przyniósł nam gorącą czekoladę.
- Mam coś dla ciebie - powiedział odkładając kubek.
- Ale przecież dostałam już dziś prezent.
- Ale nie ode mnie.
- Jak to? - zapytałam odkładając kubek.
- To był prezent od twojej mamy - powiedział z uśmiechem. Poprosiłem ją, aby kupiła ci samą bransoletkę.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Bo ja mam dla ciebie przywieszkę.
Wstał, wyją z kieszeni pudełeczko które włożył mi w ręce. Otworzyłam je a w środku była piękna przywieszka z połączonymi ze sobą dwoma sercami. W środku jednego serca znajdował się okrągły rubin, a drugiego - diament. Z tyłu widniał napis: "Forever". Patrzyłam na przywieszkę ledwo powstrzymując łzy.
- Nie podoba ci się? -spytał przestraszony Gideon.
- Nie! Jest cudowna! Ale musiała być strasznie droga. Czy to prawdziwe kamienie? - zapytałam.
- Tak - potwierdził Gideon. Tak jak moja miłość do ciebie - powiedział łapiąc mnie za rękę. Gwen kocham Cie. Teraz nie mogłam powstrzymać łez. Byłam taka szczęśliwa.
- Mogę? - zapytał Gideon patrząc na przywieszkę. Dałam mu ją, a on przyczepił mi ją do bransoletki od mamy i pocałował w usta. Odwzajemniłam jego pocałunek. Gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy Gideon zaproponował abyśmy oglądnęli zdjęcia, które dziś zrobiłam. Wzięłam aparat i szybko zgrałam je na laptopa.
Ułożyliśmy się z Gideonem wygodnie na moim łóżku, położyliśmy laptopa na kolanach i oglądaliśmy zdjęcia popijając czekoladę. Gdy doszliśmy do tego na którym Nick szepcze coś do rozbawionego Gideona, zapytałam: - Co cie w tedy tak rozbawiło.
- Twój brat powiedział mi, że jego nie da się nabrać zwykłym strojem i poprosił abym więcej nie pytał go czy był grzeczny, bo z tego będzie rozliczał go tylko prawdziwy Mikołaj, albo mama - powiedział śmiejąc się Gideon, a ja do niego dołączyłam.
- Ale jak to sobie poszedł?! - usłyszeliśmy dobiegający z korytarza głos Charlotty.
- Najwidoczniej był zmęczony - odpowiedziała mama. Od razu wiedziałam, że rozmawiają o Gideonie.
- Wielka szkoda. A Gwendolyn już śpi? - tym razem głos Charlotty dobiegał zza drzwi mojego pokoju.
- Nie! Nie wchodź tam - usłyszałam głos mamy.
- Dlaczego?
- Nooo... bo Gwendolyn już na pewno śpi. Jest dziś bardzo zmęczona. Byłam bardzo wdzięczna, że mama mnie kryła i uratowała od wrednych komentarzy kuzynki. Słyszałam kroki Charlotty oddalającej się od mojego pokoju. W końcu dała sobie spokój, a ja nadal mogłam kontynuować końcówkę tego cudownego dnia wtulając się w Gideona.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Niestety nie wiem kiedy będzie następny ponieważ w tym tygodniu mam egzaminy próbne :(.
- Co...co się stało? - zapytała zaspana.
- Skarbie nie pamiętasz, że dziś jest 6 grudnia? - zapytała ją mama z wielkim uśmiechem.
- Tak! Mikołaj! Nick wstawaj! Musimy szukać prezentów! - Caroline zaczęła zdzierać Nicka z fotela.
- Co? Już wstaje... - mamrotał niewyraźnie.
- Zobaczcie Mikołaj! - zaczęła krzyczeć Caroline wskazując palcem w kierunku drzwi. Na te słowa Nick zerwał się z fotela i z uśmiechem patrzył w postać pokazywaną przez Caroline. Odwróciłam się i rzeczywiście zobaczyłam Mikołaja. Zaczęłam mu się przyglądać i po chwili zorientowałam się, że był to Gideon. Za nim stała ciocia Mady, która miała doczepione wielkie, elfie uszy. Wraz z mamą nie mogłyśmy powstrzymać się od śmiechu.
Hohoho - zaczął Gideon mikołajowym głosem. - Czy są tu jakieś dzieci, które nie dostały jeszcze prezentów?
Tak, tak tutaj - Caroline zaczęła skakać z podekscytowania.
- A czy byłaś grzeczna w tym roku? - zapytał "Mikołaj".
- Tak!
- No nie wiem - mama popatrzyła z uśmiechem na Caroline.
- Mamo! - Caroline spojrzała na nią obrażona.
- Ha ha tylko żartowałam - broniła się mama.
- No dobrze. A ty chłopcze byłeś grzeczny w tym roku? - "Mikołaj" zwrócił się do Nicka, który nadal siedział na kanapie. Nagle wstał, podszedł do Gideona i powiedział mu coś na ucho.
- Ha ha no dobrze - odpowiedział mu z uśmiechem.
- Elfie Pomocniku podaj mi prezenty - polecił Gideon cioci Mady. Ta z wielkim uśmiechem przyciągnęła do siebie duży wór.
- No to zobaczmy co tu mamy - powiedział Gideon wyciągając z worka duże, pięknie zapakowane pudełko.
- Dla Caroline - z uśmiechem przeczytał bilecik przypięty do prezentu.
- To ja tutaj! - Caroline błyskawicznie znalazła się obok "Mikołaja" jakby bała się, że ktoś ją uprzedzi. Odbierając paczkę była cała rozpromieniona. Zrobiłam jej kilka zdjęć aparatem, który podała mi mama.
- Dla Nicka - Gideon odczytał kolejną karteczkę. Nick podszedł zadowolony, aby odebrać prezent. Szepną coś do Gideona, a ten zaczął się śmiać. Wyglądali tak uroczo, że zrobiłam im zdjęcie. Potem wszyscy usiedliśmy na kanapie i rozpakowywaliśmy swoje prezenty. Dostałam piękną bransoletkę. Na początku myślałam, że przy wyjmowaniu jej z pudełka zgubiłam przywieszkę, ale rozglądnęłam się dokładnie po kanapie i nigdzie czegoś takiego nie było. Poprosiłam Gideona ( który zdążył się już przebrać), aby mi ją założył, była lekka co bardzo mi się podobało.
Pan Benhard przyniósł nam ciastka w kształcie reniferów i usiadł wraz z nami oglądając swoją nową książkę kucharską. Wtedy przypomniałam sobie, że mam jeszcze jeden prezent dla Caroline. Podbiegłam do przedpokoju i wyjęłam z torby owieczkę, którą wydziergałam.
- Proszę Caroline to dla ciebie - powiedziałam wręczając siostrze prezent.
- Jejku! Dziękuje Gwenny. Znowu spotkałaś Lady Tinley? - zapytała.
- Tak, ale to akurat sama wydziergałam - powiedziałam lekko się rumieniąc.
- Naprawdę? - zapytała mama. Masz prawdziwy talent.
- Dziękuje - teraz na pewno byłam czerwona jak burak. Usiadłam z powrotem obok Gideona i zauważyła, że przygląda się owieczce.
- Nie wiedziałem, że lubisz dziergać - powiedział do mnie z uśmiechem.
- To chyba moje nowe hobby. Gideon popatrzył na mnie zadowolony, a potem ułożył się wygodnie na kanapie i objął mnie w talii. Wszyscy rozmawialiśmy i śmialiśmy się w wniebogłosy, kiedy powtarzałam żarty, które mówił mi siedzący obok nas Xemerius. Czas zleciał nam bardzo szybko. O 23.00 Gideon pomógł przenieść mojej mamie śpiącą Caroline. Potem poszliśmy do mojego pokoju, a pan Benhard przyniósł nam gorącą czekoladę.
- Mam coś dla ciebie - powiedział odkładając kubek.
- Ale przecież dostałam już dziś prezent.
- Ale nie ode mnie.
- Jak to? - zapytałam odkładając kubek.
- To był prezent od twojej mamy - powiedział z uśmiechem. Poprosiłem ją, aby kupiła ci samą bransoletkę.
- Dlaczego? - zapytałam.
- Bo ja mam dla ciebie przywieszkę.
Wstał, wyją z kieszeni pudełeczko które włożył mi w ręce. Otworzyłam je a w środku była piękna przywieszka z połączonymi ze sobą dwoma sercami. W środku jednego serca znajdował się okrągły rubin, a drugiego - diament. Z tyłu widniał napis: "Forever". Patrzyłam na przywieszkę ledwo powstrzymując łzy.
- Nie podoba ci się? -spytał przestraszony Gideon.
- Nie! Jest cudowna! Ale musiała być strasznie droga. Czy to prawdziwe kamienie? - zapytałam.
- Tak - potwierdził Gideon. Tak jak moja miłość do ciebie - powiedział łapiąc mnie za rękę. Gwen kocham Cie. Teraz nie mogłam powstrzymać łez. Byłam taka szczęśliwa.
- Mogę? - zapytał Gideon patrząc na przywieszkę. Dałam mu ją, a on przyczepił mi ją do bransoletki od mamy i pocałował w usta. Odwzajemniłam jego pocałunek. Gdy w końcu się od siebie oderwaliśmy Gideon zaproponował abyśmy oglądnęli zdjęcia, które dziś zrobiłam. Wzięłam aparat i szybko zgrałam je na laptopa.
Ułożyliśmy się z Gideonem wygodnie na moim łóżku, położyliśmy laptopa na kolanach i oglądaliśmy zdjęcia popijając czekoladę. Gdy doszliśmy do tego na którym Nick szepcze coś do rozbawionego Gideona, zapytałam: - Co cie w tedy tak rozbawiło.
- Twój brat powiedział mi, że jego nie da się nabrać zwykłym strojem i poprosił abym więcej nie pytał go czy był grzeczny, bo z tego będzie rozliczał go tylko prawdziwy Mikołaj, albo mama - powiedział śmiejąc się Gideon, a ja do niego dołączyłam.
- Ale jak to sobie poszedł?! - usłyszeliśmy dobiegający z korytarza głos Charlotty.
- Najwidoczniej był zmęczony - odpowiedziała mama. Od razu wiedziałam, że rozmawiają o Gideonie.
- Wielka szkoda. A Gwendolyn już śpi? - tym razem głos Charlotty dobiegał zza drzwi mojego pokoju.
- Nie! Nie wchodź tam - usłyszałam głos mamy.
- Dlaczego?
- Nooo... bo Gwendolyn już na pewno śpi. Jest dziś bardzo zmęczona. Byłam bardzo wdzięczna, że mama mnie kryła i uratowała od wrednych komentarzy kuzynki. Słyszałam kroki Charlotty oddalającej się od mojego pokoju. W końcu dała sobie spokój, a ja nadal mogłam kontynuować końcówkę tego cudownego dnia wtulając się w Gideona.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał. Niestety nie wiem kiedy będzie następny ponieważ w tym tygodniu mam egzaminy próbne :(.
czwartek, 3 grudnia 2015
Rozdział VIII
W domu było strasznie cicho. Zostawiliśmy w przedpokoju nasze kurtki i buty, a potem poszliśmy do salonu. Na kanapie rozwaleni byli Nick i Caroline.
- Cześć - powitał ich Gideon.
- Gideon! - radosna Caroline zeskoczyła z kanapy i podbiegła do Gideona. Kiedy ten wziął ją na ręce przytuliła go z całej siły.
- A z siostrą to się już nie przywitasz? - udawałam obrażoną.
- Przecież z tobą już się dziś przywitałam - broniła się Caroline, nadal nie wypuszczając z uścisku Gideona.
- Co oglądacie?- zapytał Gideon.
- Dzwoneczka - tym razem Nick się tego nie wstydził.
- Znowu? - zapytał zdziwiony.
- To jest kolejna część! - oburzyła się Caroline. - To bez sensu oglądać dwa razy to samo.
- Ja oglądałem - powiedział pod nosem Gideon.
- Co? - zapytała nadal wisząca na jego szyi Caroline.
- Yyy... nic, nic.
Nick gdzie jest mama? - zapytałam rozglądając się po pokoju.
- No górze. Rozmawia z ciocią Mady.
- Przyniosę coś do jedzenia - oświadczyłam ruszając w kierunku kuchni. Penetrując szafki w poszukiwaniu czegoś do przekąszenia dostałam SMSa od Leslie.
- Gdzie jesteś?
- W domu z Gideonem. Stało się coś?
- Nie :). Możemy wpaść z Raphaelem?
- Jasne :* - odpisuje.
W końcu znalazłam ogromną paczkę chipsów paprykowych i ruszyłam z powrotem do salonu. Przechodząc przez przedpokój usłyszałam głosy dobiegające zza drzwi wejściowych.
- To pewnie Leslie i Raphael. Szybko tu dotarli - pomyślałam. Otworzyłam im drzwi, zanim zdążyli zapukać.
- Cześć - przytuliła mnie rozpromieniona Leslie. Za nią stał równie rozradowany Raphael.
- Hej! Wchodźcie - zaprosiłam ich do środka. - Jak się rozbierzecie to przyjdźcie do salonu. Ruszyłam w kierunku pokoju. Gideon zdążył już ułożyć się na kanapie, a zadowolona Caroline leżała wtulona w niego. Usiadłam po drugiej stronie kanapy i również się do niego przytuliłam.
- Oglądałeś tę część? - zapytał go Nick.
- Jasne - odpowiedział Gideon. - Szczerze mówiąc bardziej podobała mi się poprzednia.
- Co oglądacie? - zapytała Leslie wchodząc do salonu.
- Dzwoneczka - odpowiedziała Caroline.
- O nie! Nie ma czegoś innego? - marudził Raphael. -To już widziałem. Leslie popatrzyła na niego zdezorientowana.
- No co? - zapytał, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Nie jesteś już za duży na bajki?
- O co ci chodzi? - oburzał się. - Oglądamy z Gideonem wszystkie nowości filmowe.
- Ty też? - Leslie zwróciła się do Gideona.
- Oczywiście. To bardzo fajny film - odpowiedział nadal patrząc w ekran.
- To jest bajka! - Leslie nadal nie dawała za wygraną.
- Film animowany! - poprawił ją Raphael. W końcu dziewczyna się poddała i usiadła wygodnie na drugiej kanapie. Raphael bez zastanowienia usiadł obok niej i objął ją ręką. Zdziwiłam się, że Leslie nie próbuje mu się wyrwać, ale najwidoczniej ta rozmowa którą przeprowadzili musiała coś zmienić w ich przyjaźni. Pod koniec filmu Nick drzemał na fotelu, a Caroline spała nadal przytulona do Gideona.
Leslie złościła się na Raphaela, że wygadał jej zakończenie filmu.
- Ale sama mówiłaś, że nie oglądasz filmów animowanych - bronił się chłopak.
- Ale to nie znaczy, że pod koniec musisz wypaplać mi całe zakończenie.
- No przepraszam. Ale przyznaj, że film ci się podobał - droczył się z nią Raphael.
- No nie był najgorszy - przyznała się Leslie. Raphael popatrzył zadowolony na Gideona, który właśnie próbował ułożyć się wygodniej na kanapie lecz przeszkadzała mu w tym śpiąca na nim Caroline.
- My chyba już pójdziemy - oznajmił Raphael podnosząc się z sofy.
- Tak szybko? - zapytała Leslie prostując się.
- Yyy... muszę jeszcze coś załatwić.
- No to idź, a ja jeszcze chwilkę tu zostanę - powiedziała Leslie. ponownie układając się na kanapie.
- Ale jesteś mi potrzebna - Rapchael zaczął ciągnąć ją za rękę.
- No dobra - powiedziała zrezygnowana Leslie i podniosła się z kanapy.
- Papa wszystkim - pożegnali nas.
- Dobranoc pani Shepherd - usłyszałam w korytażu ich głosy. Najwidoczniej mamie udało się skończyć rozmowę z ciocią Mady. Byłam ciekawa o czym tak dyskutowały bo od czasu kiedy wróciłam mama tylko raz zeszła na dół, aby się z nami przywitać.
- Bardzo przepraszam, że tak długo mi to zajęło Gideonie - powiedziałam mama wchodząc do pokoju.
- Nic nie szkodzi proszę pani.
- Wszystko jest już gotowe - oznajmiła mama puszczając oko do Gideona. Popatrzyłam na nich nie wiedząc o co chodzi. Gideon zaczął się podnosić, ostrożnie przesuwając Caroline i kładąc ją na poduszce.
- Wszystko jest no górze? - zapytał moją mamę.
- Tak, przy schodach - oznajmiła. Gideon wymaszerował z pokoju. Chciałam iść za nim, ale mama mnie zatrzymała.
- Daj mu się spokojnie przebrać - powiedziała łapiąc mnie za ramie.
- Jak to się przebrać? - zapytałam.
- Niespodzianka!- odpowiedziała mama uśmiechając się od ucha do ucha. - A teraz pomóż mi budzić dzieci.
Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba :* .
- Cześć - powitał ich Gideon.
- Gideon! - radosna Caroline zeskoczyła z kanapy i podbiegła do Gideona. Kiedy ten wziął ją na ręce przytuliła go z całej siły.
- A z siostrą to się już nie przywitasz? - udawałam obrażoną.
- Przecież z tobą już się dziś przywitałam - broniła się Caroline, nadal nie wypuszczając z uścisku Gideona.
- Co oglądacie?- zapytał Gideon.
- Dzwoneczka - tym razem Nick się tego nie wstydził.
- Znowu? - zapytał zdziwiony.
- To jest kolejna część! - oburzyła się Caroline. - To bez sensu oglądać dwa razy to samo.
- Ja oglądałem - powiedział pod nosem Gideon.
- Co? - zapytała nadal wisząca na jego szyi Caroline.
- Yyy... nic, nic.
Nick gdzie jest mama? - zapytałam rozglądając się po pokoju.
- No górze. Rozmawia z ciocią Mady.
- Przyniosę coś do jedzenia - oświadczyłam ruszając w kierunku kuchni. Penetrując szafki w poszukiwaniu czegoś do przekąszenia dostałam SMSa od Leslie.
- Gdzie jesteś?
- W domu z Gideonem. Stało się coś?
- Nie :). Możemy wpaść z Raphaelem?
- Jasne :* - odpisuje.
W końcu znalazłam ogromną paczkę chipsów paprykowych i ruszyłam z powrotem do salonu. Przechodząc przez przedpokój usłyszałam głosy dobiegające zza drzwi wejściowych.
- To pewnie Leslie i Raphael. Szybko tu dotarli - pomyślałam. Otworzyłam im drzwi, zanim zdążyli zapukać.
- Cześć - przytuliła mnie rozpromieniona Leslie. Za nią stał równie rozradowany Raphael.
- Hej! Wchodźcie - zaprosiłam ich do środka. - Jak się rozbierzecie to przyjdźcie do salonu. Ruszyłam w kierunku pokoju. Gideon zdążył już ułożyć się na kanapie, a zadowolona Caroline leżała wtulona w niego. Usiadłam po drugiej stronie kanapy i również się do niego przytuliłam.
- Oglądałeś tę część? - zapytał go Nick.
- Jasne - odpowiedział Gideon. - Szczerze mówiąc bardziej podobała mi się poprzednia.
- Co oglądacie? - zapytała Leslie wchodząc do salonu.
- Dzwoneczka - odpowiedziała Caroline.
- O nie! Nie ma czegoś innego? - marudził Raphael. -To już widziałem. Leslie popatrzyła na niego zdezorientowana.
- No co? - zapytał, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Nie jesteś już za duży na bajki?
- O co ci chodzi? - oburzał się. - Oglądamy z Gideonem wszystkie nowości filmowe.
- Ty też? - Leslie zwróciła się do Gideona.
- Oczywiście. To bardzo fajny film - odpowiedział nadal patrząc w ekran.
- To jest bajka! - Leslie nadal nie dawała za wygraną.
- Film animowany! - poprawił ją Raphael. W końcu dziewczyna się poddała i usiadła wygodnie na drugiej kanapie. Raphael bez zastanowienia usiadł obok niej i objął ją ręką. Zdziwiłam się, że Leslie nie próbuje mu się wyrwać, ale najwidoczniej ta rozmowa którą przeprowadzili musiała coś zmienić w ich przyjaźni. Pod koniec filmu Nick drzemał na fotelu, a Caroline spała nadal przytulona do Gideona.
Leslie złościła się na Raphaela, że wygadał jej zakończenie filmu.
- Ale sama mówiłaś, że nie oglądasz filmów animowanych - bronił się chłopak.
- Ale to nie znaczy, że pod koniec musisz wypaplać mi całe zakończenie.
- No przepraszam. Ale przyznaj, że film ci się podobał - droczył się z nią Raphael.
- No nie był najgorszy - przyznała się Leslie. Raphael popatrzył zadowolony na Gideona, który właśnie próbował ułożyć się wygodniej na kanapie lecz przeszkadzała mu w tym śpiąca na nim Caroline.
- My chyba już pójdziemy - oznajmił Raphael podnosząc się z sofy.
- Tak szybko? - zapytała Leslie prostując się.
- Yyy... muszę jeszcze coś załatwić.
- No to idź, a ja jeszcze chwilkę tu zostanę - powiedziała Leslie. ponownie układając się na kanapie.
- Ale jesteś mi potrzebna - Rapchael zaczął ciągnąć ją za rękę.
- No dobra - powiedziała zrezygnowana Leslie i podniosła się z kanapy.
- Papa wszystkim - pożegnali nas.
- Dobranoc pani Shepherd - usłyszałam w korytażu ich głosy. Najwidoczniej mamie udało się skończyć rozmowę z ciocią Mady. Byłam ciekawa o czym tak dyskutowały bo od czasu kiedy wróciłam mama tylko raz zeszła na dół, aby się z nami przywitać.
- Bardzo przepraszam, że tak długo mi to zajęło Gideonie - powiedziałam mama wchodząc do pokoju.
- Nic nie szkodzi proszę pani.
- Wszystko jest już gotowe - oznajmiła mama puszczając oko do Gideona. Popatrzyłam na nich nie wiedząc o co chodzi. Gideon zaczął się podnosić, ostrożnie przesuwając Caroline i kładąc ją na poduszce.
- Wszystko jest no górze? - zapytał moją mamę.
- Tak, przy schodach - oznajmiła. Gideon wymaszerował z pokoju. Chciałam iść za nim, ale mama mnie zatrzymała.
- Daj mu się spokojnie przebrać - powiedziała łapiąc mnie za ramie.
- Jak to się przebrać? - zapytałam.
- Niespodzianka!- odpowiedziała mama uśmiechając się od ucha do ucha. - A teraz pomóż mi budzić dzieci.
Mam nadzieję, że rozdział się wam podoba :* .
środa, 25 listopada 2015
Rozdział VII
Gdy wyszliśmy z sali zaczepiła nas Charlotta.
- Gideon gdzie ty się podziewasz? - zapytała słodko. - Wszędzie cię szukam.
- Przepraszam, ale musiałem porozmawiać z Gwenny - powiedział obejmując mnie w pasie.
- Aha... idziemy dziś z Raphaelem na pizze. Może pójdziesz z nami? - zapytała Gideona.
- Dziś nie mam czasu - odpowiedział.
- Szkoda - powiedziała ze smutkiem Charlotta. Dobrze, że chociaż Raphael się ze mną spotka.
- Nie jestem pewien - Gideon był zmieszany.
- Co masz na myśli? - zapytała.
- Raphael powiedział mi rano, że ma dziś spotkanie z Leslie i nie może się z tobą zobaczyć. Miałem ci to przekazać.
- Co?!...No nie wierze!... - Charlotta rzuciła nam wściekłe spojrzenie i ruszyła w kierunku drzwi.
- Powiedziałem coś źle? - zapytał mnie Gideon.
- Nie. To ona nie może pogodzić się z prawdą - odpowiedziałam wiedząc, że Charlotte najbardziej męczy to, iż to mnie kocha Gideon.
- Jaką prawdą?
- Nieważne - powiedziałam przytulając się do niego. Gideon już o nic nie pytał. Nagle usłyszeliśmy czyjeś odchrząkniecie i odsunęliśmy się od siebie. Przed nami stał, jak zwykle czerwony pan Marley.
- Nie chce wam przeszkadzać, ale twój wuj prosił, abyś się z nim spotkał Gideonie - powiedział pan Marley.
- Proszę mu przekazać, że dziś już nie mam czasu - Gideon chwycił mnie za rękę i ruszył korytarzem.
- Ale... pański wu...uj... cze... - rudzielec zaczął się jąkać.
- Do widzenia - pożegnał go jeszcze Gideon.
- Gdzie my idziemy? - zapytałam.
- Jedziemy do ciebie, tylko najpierw muszę wziąć swoje rzeczy - odpowiedział. - Poczekaj tu, a ja zaraz wracam - pocałował mnie w policzek i ruszył w kierunku szatni.
Czekając na niego usłyszałam głosy dobiegające z Smoczej Sali. Podeszłam do drzwi, które były uchylone. Przez szparę widać było wuja Gideona i jakiegoś człowieka, który był uderzająco podobny do wszystkich de Villiersów jakich do tej pory poznałam. Zachowywał się on jak zahipnotyzowany. Cały czas patrzył w jeden punkt, a na szyi miał zawieszony jakiś dziwny kamień. Wychyliłam się bardziej, aby usłyszeć o czym rozmawiają, ale zrobiłam to zbyt gwałtownie i uchyliłam drzwi z głośnym skrzypnięciem. Mężczyzna mechanicznym ruchem odwrócił głowę i popatrzył mi w oczy.
- Rubin!- usłyszałam jego głos, który wydawał mi się znajomy. Byłam przerażona. Szybko ruszyłam korytarzem. Czułam, że męszczyzna za mną nie idzie, ale mimo to nie zwolniłam kroku. Na zakręcie wpadłam na Gideona.
- Gwenny wszystko w porządku? - zapytał.
- Ta...tak - odpowiedziałam zdyszana. Chodźmy już - pociągnęłam Gideona za rękę
***
Przez całą drogę do domu Gideon wypytywał co mnie tak zmęczyło. Nie wierzył, że czekając na niego naszła mnie ochota na szybką rozgrzewkę albo, że ćwiczyłam ucieczkę na wypadek ataku zombie.
- Powiedz mu, że zaczęła ścigać cię banda dzikich kotów - doradzał mi Xemerius. - Bo jest to bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę to, że pachniesz kurczakiem.
- Wcale nie pachnę kurczakiem! - powiedziałam ciut za głośno.
- Tylko troszeczkę Gwenny - odpowiedział Gideon. - Ale ja lubie kurczaki.
- Ha mówiłem! - Xemerius był bardzo zadowolony. - Węch jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Popatrzyłam na niego z lekkim uśmiechem, a gargulec zaczął szczerzyć do mnie swoje zębiska. Przez resztę drogi rozmawialiśmy z Gideonem o naszych ulubionych potrawach i deserach. Przez pewien czas wydawało mi się, że usłyszałam ten sam głos co wcześniej.
- Na pewno mi się przesłyszało - pomyślałam i kontynuowałam rozmowę z Gideonem.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :).
Kim był ten dziwny mężczyzna? Jak myślicie?
- Gideon gdzie ty się podziewasz? - zapytała słodko. - Wszędzie cię szukam.
- Przepraszam, ale musiałem porozmawiać z Gwenny - powiedział obejmując mnie w pasie.
- Aha... idziemy dziś z Raphaelem na pizze. Może pójdziesz z nami? - zapytała Gideona.
- Dziś nie mam czasu - odpowiedział.
- Szkoda - powiedziała ze smutkiem Charlotta. Dobrze, że chociaż Raphael się ze mną spotka.
- Nie jestem pewien - Gideon był zmieszany.
- Co masz na myśli? - zapytała.
- Raphael powiedział mi rano, że ma dziś spotkanie z Leslie i nie może się z tobą zobaczyć. Miałem ci to przekazać.
- Co?!...No nie wierze!... - Charlotta rzuciła nam wściekłe spojrzenie i ruszyła w kierunku drzwi.
- Powiedziałem coś źle? - zapytał mnie Gideon.
- Nie. To ona nie może pogodzić się z prawdą - odpowiedziałam wiedząc, że Charlotte najbardziej męczy to, iż to mnie kocha Gideon.
- Jaką prawdą?
- Nieważne - powiedziałam przytulając się do niego. Gideon już o nic nie pytał. Nagle usłyszeliśmy czyjeś odchrząkniecie i odsunęliśmy się od siebie. Przed nami stał, jak zwykle czerwony pan Marley.
- Nie chce wam przeszkadzać, ale twój wuj prosił, abyś się z nim spotkał Gideonie - powiedział pan Marley.
- Proszę mu przekazać, że dziś już nie mam czasu - Gideon chwycił mnie za rękę i ruszył korytarzem.
- Ale... pański wu...uj... cze... - rudzielec zaczął się jąkać.
- Do widzenia - pożegnał go jeszcze Gideon.
- Gdzie my idziemy? - zapytałam.
- Jedziemy do ciebie, tylko najpierw muszę wziąć swoje rzeczy - odpowiedział. - Poczekaj tu, a ja zaraz wracam - pocałował mnie w policzek i ruszył w kierunku szatni.
Czekając na niego usłyszałam głosy dobiegające z Smoczej Sali. Podeszłam do drzwi, które były uchylone. Przez szparę widać było wuja Gideona i jakiegoś człowieka, który był uderzająco podobny do wszystkich de Villiersów jakich do tej pory poznałam. Zachowywał się on jak zahipnotyzowany. Cały czas patrzył w jeden punkt, a na szyi miał zawieszony jakiś dziwny kamień. Wychyliłam się bardziej, aby usłyszeć o czym rozmawiają, ale zrobiłam to zbyt gwałtownie i uchyliłam drzwi z głośnym skrzypnięciem. Mężczyzna mechanicznym ruchem odwrócił głowę i popatrzył mi w oczy.
- Rubin!- usłyszałam jego głos, który wydawał mi się znajomy. Byłam przerażona. Szybko ruszyłam korytarzem. Czułam, że męszczyzna za mną nie idzie, ale mimo to nie zwolniłam kroku. Na zakręcie wpadłam na Gideona.
- Gwenny wszystko w porządku? - zapytał.
- Ta...tak - odpowiedziałam zdyszana. Chodźmy już - pociągnęłam Gideona za rękę
***
Przez całą drogę do domu Gideon wypytywał co mnie tak zmęczyło. Nie wierzył, że czekając na niego naszła mnie ochota na szybką rozgrzewkę albo, że ćwiczyłam ucieczkę na wypadek ataku zombie.
- Powiedz mu, że zaczęła ścigać cię banda dzikich kotów - doradzał mi Xemerius. - Bo jest to bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę to, że pachniesz kurczakiem.
- Wcale nie pachnę kurczakiem! - powiedziałam ciut za głośno.
- Tylko troszeczkę Gwenny - odpowiedział Gideon. - Ale ja lubie kurczaki.
- Ha mówiłem! - Xemerius był bardzo zadowolony. - Węch jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Popatrzyłam na niego z lekkim uśmiechem, a gargulec zaczął szczerzyć do mnie swoje zębiska. Przez resztę drogi rozmawialiśmy z Gideonem o naszych ulubionych potrawach i deserach. Przez pewien czas wydawało mi się, że usłyszałam ten sam głos co wcześniej.
- Na pewno mi się przesłyszało - pomyślałam i kontynuowałam rozmowę z Gideonem.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :).
Kim był ten dziwny mężczyzna? Jak myślicie?
poniedziałek, 23 listopada 2015
Co o tym myślicie?
Bardzo przepraszam, że jeszcze nie dodałam rozdziału, ale jestem chora i jakoś nie mogę się skupić na pisaniu. Ale myślę, że uda mi się dodać rozdział w tym tygodniu.
Mam do was pytanie. Ostatnio zaczęłam dużo czytać i chciałabym podzielić się z kimś moimi przemyśleniami o książkach, które przeczytałam. Co myślicie o tym, abym założyła drugiego bloga z takimi recenzjami i moimi przemyśleniami?
Mam do was pytanie. Ostatnio zaczęłam dużo czytać i chciałabym podzielić się z kimś moimi przemyśleniami o książkach, które przeczytałam. Co myślicie o tym, abym założyła drugiego bloga z takimi recenzjami i moimi przemyśleniami?
sobota, 14 listopada 2015
Rozdział VI
W jakim roku chciałabyś odbyć elapsję Gwendolyn?
- Hmm... w sumie to obojętne - odpowiedziałam panu Georgowi.
- Wydaje mi się, że 31 października 1910 roku był dość spokojny - oznajmił przeglądając kroniki strażników.
- Super, proszę wysłać mnie do ciemnej piwnicy w dniu Halloween - powiedziałam z ironią.
- Gwendolyn, to był bardzo spokojny dzień - oznajmił pan George. - Ale jeśli się boisz to mogę zmienić datę - popatrzył na mnie wyczekująco.
- Yyy... nie trzeba, dam radę - powiedziałam, starając się, aby mój głos brzmiał odważnie.
- Jesteś pewna?
- Tak! - musiałam się zgodzić. Jedyne czego mi brakowało to świadomość, że strażnicy uważają mnie za tchórza.
- Dobrze, więc ustawiam chronograf na 31 października 1910 roku godzinę hmm... - przerwał pan George. - Może na 24.00 ? Popatrzyłam na niego przerażona.
- Ha ha tylko żartowałem Gwendolyn - zaśmiał się. - Może być godzina 17.00 ? - zapytał.
- Tak będzie idealnie - zapewniłam go. Pan George nastawił chronograf.
- Gotowe - powiadomił mnie.
Podeszłam do maszyny, włożyłam palec wskazujący do otworu po rubinem i poczułam ukłucie, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić. Nagle całe pomieszczenie oblało czerwone światło, a ja pojawiłam się obok starego biurka.
- Dzień dobry - usłyszałam za plecami miły, kobiecy głos.
- Odwróciłam się przerażona i zobaczyłam siedzącą na sofie, młodą kobietę.
- Przepraszam nie chciałam cie przestraszyć - powiedziała nieznajoma.
- Yyy...kim pani jest? - zapytałam zdziwiona.
- Nazywam się Margaret Tinley - przedstawiła się wyciągając do mnie rękę.
- Bardzo przepraszam nie poznałam pani - zaczerwieniłam się. Ostatnio kiedy widziałam Lady Tinley była ona po trzydziestce. Teraz obstawiam, że nie skończyła dwudziestu lat. Chociaż gdy się jej dokładnie przyjrzałam, to zauważyłam w niej kobietę, którą spotkałam w 1914 roku.
- Nic nie szkodzi Gwendolyn - powiedziała Lady Tinley uśmiechając się. Byłam ciekawa skąd zna moje imię ponieważ ona jeszcze nigdy mnie nie spotkała. Nie pytałam już jej o to ponieważ każdy ( tylko nie ja), kto ma styczność z Lożą wie o wszystkim.
- Usiądź Gwendolyn - powiedziała Lady Tinley robiąc mi na sofie miejsce. Posłusznie wykonałam prośbę.
- Jakim cudem w kronikach nie ma nic wspomniane o tym, że odbyła tu pani elapsję ? - zapytałam zdziwiona.
- To pewnie przez to zamieszanie spowodowane nagłym pojawieniem się profesora Rivana - powiedziała Lady Tinley.
- Jakiego profesora?
- Jak dobrze pamiętam jest on profesorem języka angielskiego - odpowiedziała, wracając do szydełkowania.
- Hmm... dziwne nie słyszałam nigdy o tym, aby jakiś profesor Rivan miał kiedykolwiek znajomości z Lożą - pomyślałam. Próbowałam jeszcze wypytać lady Tinley o tego dziwnego profesora, ale sama nie wiedziała o nim zbyt dużo.
- Może chciałabyś po dziergać ze mną Gwendolyn? - zapytała przysuwając mi włóczki.
- Yyy... Nie, nie umiem dziergać - powiedziałam zmieszana.
- To nic, nauczę cie - zachęcała mnie.
- No dobrze, w sumie nie mam nic innego do roboty - powiedziałam zrezygnowana i popatrzyłam na koszyk pełen kolorowych włóczek.
- Co chciałabyś wydziergać?- zapytała. Gdy nic nie powiedziałam to Lady Tinley zaczęła pokazywać mi własne prace. Najbardziej spodobała mi się owieczka, którą na pewno pokochałaby Caroline. Lady Tinley zadowolona podała mi przybory i pomogła mi dziergać zwierzątko. Po półtorej godziny pracy owieczka była prawie gotowa.
- Gwendolyn masz talent - chwaliła mnie kobieta.
- Naprawdę jestem zaskoczona, że wyszło tak ładnie - powiedziałam nie mogąc oderwać wzroku od mojego dzieła.
- Jeszcze tylko ją wykończ i będzie idealnie. Zostawię ci kilka ozdób, bo czuje, że zbliża się mój powrót do 1897 roku - oznajmiła Lady Tinley łapiąc się za brzuch. Wstałam szybko i pożegnałam się z nią.
- Do zobaczenia Gwendolyn - pożegnała mnie i nagle zniknęła.
Zostałam sama, więc postanowiłam wrócić do dziergania, które bardzo mi się spodobało.
- Nie mogę doczekać się komentarzy Xemeriusa, gdy dowie się o mojej nowej pasji - pomyślałam.
Gdy udało mi się wykończyć owieczkę poczułam mdłości. Szybko pochowałam swoje rzeczy do torby i w ostatniej chwili podbiegłam do miejsca w którym się tu pojawiłam.
Po kilku sekundach znalazłam się obok pana Georga.
- Jak było w 1910 roku Gwendolyn? - zapytał. - Mam nadzieję, że nic cię tam nie wystraszyło - powiedział z lekkim uśmieszkiem.
- Nie było tak źle, tylko kilka demonów, ale za to bardzo przyjaznych - zaśmiałam się.
- Jakich demonów? - zapytał Xemerius, który stał obok pana Georga. - Czy były przystojniejsze ode mnie?
Zignorowałam go i pożegnałam się z panem Georgem. Gdy zmierzałam korytarzem Xemerius mnie dogonił.
-ej ej... co to były za demony? - zapytał ponownie. - Czy były przystojniejsze ode mnie?
- Ha ha to by było niemożliwe. Jesteś najprzystojniejszym gargulcem jakiego znam - powiedziałam chichocząc.
- No mam nadzieję - ucieszył się Xemerius. - Ale zapomniałaś wspomnieć, że jestem również bardzo utalentowany.
- I do tego skromny - powiedziałam sarkastycznie.
- To t... - zaczął, ale mnie nagle ktoś pociągną za nadgarstek. Znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu i czułam, że ktoś stał obok mnie.
- Gwen nie wypuszczę cie stąd dopóki mnie nie wysłuchasz - rozpoznałam głos Gideona. Próbowałam otworzyć drzwi, ale były zamknięte.
- Mógłbyś chociaż zaświecić światło? - zapytałam.
- Oczywiście - powiedział naciskając przycisk obok drzwi. Pomieszczenie momentalnie się oświetliło.
- Gdzie my u licha jesteśmy?- zapytałam rozglądając się po ogromnym pokoju, w którym było pełno materaców i przyrządów do ćwiczeń.
- To sala treningowa - powiedział Gideon zbliżając się do mnie. - Gwen prze...
- Nigdy nie widziałam tego pomieszczenia - odsunęłam się od niego i nadal rozglądałam się po sali.
- Bo to pomieszczenie zostało niedawno przerobione na salę treningową dla wszystkich osób powiązanych z Lożą i podróżami w czasie - powiadomił mnie Gideon.
- Ale po co?
- Gwen to jest związane z moją misją o której nie mogę ci teraz powiedzieć al...
- Aha czyli nic się nie zmieniło! Wypuść mnie z stąd natychmiast! - krzyczałam.
Gideon zasłonił mi usta swoją dłonią - ... ale rozmawiałem ze strażnikami i wyjaśnią ci wszystko jutro po twojej elapsji.
- Napaffde? - zapytałam, a Gideon odsłonił mi usta. Jak ich do tego przekonałeś?
- Zagroziłem, że sam ci o wszystkim powiem.
Już chciałam się do niego przytulić, gdy usłyszałam głos wołający Gideona. Rozpoznałam, że była to Charlottą i znowu odsunęłam się od chłopaka.
- Chyba ktoś cie szuka! - popatrzyłam na niego ze złością.
- Gwen o co ci chodzi? - zapytał.
- O to, że flirtujesz z Charlottą i spędzasz z nią tyle czasu, że dla mnie ci go już brakuje - powiedziałam nie mogąc powstrzymać łez.
- To nie jest tak jak myślisz. Gdy się nie widzieliśmy prawie w ogóle nie rozmawiałem z Charlottą.
- No to co robiłeś?
- Przez cały czas byłem na misji. Nawet nie miałem czasu się z nikim widzieć, a gdybym go miał to jedyna osoba z którą chciałbym się spotkać to ty Gwendolyn - powiedział patrząc mi w oczy.
- Naprawdę?
- Naprawdę - oznajmił wycierając mi łzy z policzka.
- Gideon... ja...przepraszam... - powiedziałam, a on zbliżył się do mnie i mocno mnie przytulił.
- To znaczy, że mi wybaczasz? - zapytałam z nadzieją.
- Gwen ale ja nie byłem na ciebie zły - powiedział a potem mnie pocałował. Odebrało mi mowę nie mogłam przestać patrzeć w oczy Gideona. Nagle usłyszałam Xemeriusa, który pewnie zorientował się, że zniknęłam i obserwuje mnie i Gideona od kilku minut.
- Mój chłopczyku:
Jesteś słodki jak cukierek, chce Cie zjeść dziś na deserek - recytował gargulec. Uśmiechnęłam się do niego. Byłam taka szczęśliwa.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :). Bardzo proszę o komentarze :*
- Hmm... w sumie to obojętne - odpowiedziałam panu Georgowi.
- Wydaje mi się, że 31 października 1910 roku był dość spokojny - oznajmił przeglądając kroniki strażników.
- Super, proszę wysłać mnie do ciemnej piwnicy w dniu Halloween - powiedziałam z ironią.
- Gwendolyn, to był bardzo spokojny dzień - oznajmił pan George. - Ale jeśli się boisz to mogę zmienić datę - popatrzył na mnie wyczekująco.
- Yyy... nie trzeba, dam radę - powiedziałam, starając się, aby mój głos brzmiał odważnie.
- Jesteś pewna?
- Tak! - musiałam się zgodzić. Jedyne czego mi brakowało to świadomość, że strażnicy uważają mnie za tchórza.
- Dobrze, więc ustawiam chronograf na 31 października 1910 roku godzinę hmm... - przerwał pan George. - Może na 24.00 ? Popatrzyłam na niego przerażona.
- Ha ha tylko żartowałem Gwendolyn - zaśmiał się. - Może być godzina 17.00 ? - zapytał.
- Tak będzie idealnie - zapewniłam go. Pan George nastawił chronograf.
- Gotowe - powiadomił mnie.
Podeszłam do maszyny, włożyłam palec wskazujący do otworu po rubinem i poczułam ukłucie, do którego zdążyłam się już przyzwyczaić. Nagle całe pomieszczenie oblało czerwone światło, a ja pojawiłam się obok starego biurka.
- Dzień dobry - usłyszałam za plecami miły, kobiecy głos.
- Odwróciłam się przerażona i zobaczyłam siedzącą na sofie, młodą kobietę.
- Przepraszam nie chciałam cie przestraszyć - powiedziała nieznajoma.
- Yyy...kim pani jest? - zapytałam zdziwiona.
- Nazywam się Margaret Tinley - przedstawiła się wyciągając do mnie rękę.
- Bardzo przepraszam nie poznałam pani - zaczerwieniłam się. Ostatnio kiedy widziałam Lady Tinley była ona po trzydziestce. Teraz obstawiam, że nie skończyła dwudziestu lat. Chociaż gdy się jej dokładnie przyjrzałam, to zauważyłam w niej kobietę, którą spotkałam w 1914 roku.
- Nic nie szkodzi Gwendolyn - powiedziała Lady Tinley uśmiechając się. Byłam ciekawa skąd zna moje imię ponieważ ona jeszcze nigdy mnie nie spotkała. Nie pytałam już jej o to ponieważ każdy ( tylko nie ja), kto ma styczność z Lożą wie o wszystkim.
- Usiądź Gwendolyn - powiedziała Lady Tinley robiąc mi na sofie miejsce. Posłusznie wykonałam prośbę.
- Jakim cudem w kronikach nie ma nic wspomniane o tym, że odbyła tu pani elapsję ? - zapytałam zdziwiona.
- To pewnie przez to zamieszanie spowodowane nagłym pojawieniem się profesora Rivana - powiedziała Lady Tinley.
- Jakiego profesora?
- Jak dobrze pamiętam jest on profesorem języka angielskiego - odpowiedziała, wracając do szydełkowania.
- Hmm... dziwne nie słyszałam nigdy o tym, aby jakiś profesor Rivan miał kiedykolwiek znajomości z Lożą - pomyślałam. Próbowałam jeszcze wypytać lady Tinley o tego dziwnego profesora, ale sama nie wiedziała o nim zbyt dużo.
- Może chciałabyś po dziergać ze mną Gwendolyn? - zapytała przysuwając mi włóczki.
- Yyy... Nie, nie umiem dziergać - powiedziałam zmieszana.
- To nic, nauczę cie - zachęcała mnie.
- No dobrze, w sumie nie mam nic innego do roboty - powiedziałam zrezygnowana i popatrzyłam na koszyk pełen kolorowych włóczek.
- Co chciałabyś wydziergać?- zapytała. Gdy nic nie powiedziałam to Lady Tinley zaczęła pokazywać mi własne prace. Najbardziej spodobała mi się owieczka, którą na pewno pokochałaby Caroline. Lady Tinley zadowolona podała mi przybory i pomogła mi dziergać zwierzątko. Po półtorej godziny pracy owieczka była prawie gotowa.
- Gwendolyn masz talent - chwaliła mnie kobieta.
- Naprawdę jestem zaskoczona, że wyszło tak ładnie - powiedziałam nie mogąc oderwać wzroku od mojego dzieła.
- Jeszcze tylko ją wykończ i będzie idealnie. Zostawię ci kilka ozdób, bo czuje, że zbliża się mój powrót do 1897 roku - oznajmiła Lady Tinley łapiąc się za brzuch. Wstałam szybko i pożegnałam się z nią.
- Do zobaczenia Gwendolyn - pożegnała mnie i nagle zniknęła.
Zostałam sama, więc postanowiłam wrócić do dziergania, które bardzo mi się spodobało.
- Nie mogę doczekać się komentarzy Xemeriusa, gdy dowie się o mojej nowej pasji - pomyślałam.
Gdy udało mi się wykończyć owieczkę poczułam mdłości. Szybko pochowałam swoje rzeczy do torby i w ostatniej chwili podbiegłam do miejsca w którym się tu pojawiłam.
Po kilku sekundach znalazłam się obok pana Georga.
- Jak było w 1910 roku Gwendolyn? - zapytał. - Mam nadzieję, że nic cię tam nie wystraszyło - powiedział z lekkim uśmieszkiem.
- Nie było tak źle, tylko kilka demonów, ale za to bardzo przyjaznych - zaśmiałam się.
- Jakich demonów? - zapytał Xemerius, który stał obok pana Georga. - Czy były przystojniejsze ode mnie?
Zignorowałam go i pożegnałam się z panem Georgem. Gdy zmierzałam korytarzem Xemerius mnie dogonił.
-ej ej... co to były za demony? - zapytał ponownie. - Czy były przystojniejsze ode mnie?
- Ha ha to by było niemożliwe. Jesteś najprzystojniejszym gargulcem jakiego znam - powiedziałam chichocząc.
- No mam nadzieję - ucieszył się Xemerius. - Ale zapomniałaś wspomnieć, że jestem również bardzo utalentowany.
- I do tego skromny - powiedziałam sarkastycznie.
- To t... - zaczął, ale mnie nagle ktoś pociągną za nadgarstek. Znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu i czułam, że ktoś stał obok mnie.
- Gwen nie wypuszczę cie stąd dopóki mnie nie wysłuchasz - rozpoznałam głos Gideona. Próbowałam otworzyć drzwi, ale były zamknięte.
- Mógłbyś chociaż zaświecić światło? - zapytałam.
- Oczywiście - powiedział naciskając przycisk obok drzwi. Pomieszczenie momentalnie się oświetliło.
- Gdzie my u licha jesteśmy?- zapytałam rozglądając się po ogromnym pokoju, w którym było pełno materaców i przyrządów do ćwiczeń.
- To sala treningowa - powiedział Gideon zbliżając się do mnie. - Gwen prze...
- Nigdy nie widziałam tego pomieszczenia - odsunęłam się od niego i nadal rozglądałam się po sali.
- Bo to pomieszczenie zostało niedawno przerobione na salę treningową dla wszystkich osób powiązanych z Lożą i podróżami w czasie - powiadomił mnie Gideon.
- Ale po co?
- Gwen to jest związane z moją misją o której nie mogę ci teraz powiedzieć al...
- Aha czyli nic się nie zmieniło! Wypuść mnie z stąd natychmiast! - krzyczałam.
Gideon zasłonił mi usta swoją dłonią - ... ale rozmawiałem ze strażnikami i wyjaśnią ci wszystko jutro po twojej elapsji.
- Napaffde? - zapytałam, a Gideon odsłonił mi usta. Jak ich do tego przekonałeś?
- Zagroziłem, że sam ci o wszystkim powiem.
Już chciałam się do niego przytulić, gdy usłyszałam głos wołający Gideona. Rozpoznałam, że była to Charlottą i znowu odsunęłam się od chłopaka.
- Chyba ktoś cie szuka! - popatrzyłam na niego ze złością.
- Gwen o co ci chodzi? - zapytał.
- O to, że flirtujesz z Charlottą i spędzasz z nią tyle czasu, że dla mnie ci go już brakuje - powiedziałam nie mogąc powstrzymać łez.
- To nie jest tak jak myślisz. Gdy się nie widzieliśmy prawie w ogóle nie rozmawiałem z Charlottą.
- No to co robiłeś?
- Przez cały czas byłem na misji. Nawet nie miałem czasu się z nikim widzieć, a gdybym go miał to jedyna osoba z którą chciałbym się spotkać to ty Gwendolyn - powiedział patrząc mi w oczy.
- Naprawdę?
- Naprawdę - oznajmił wycierając mi łzy z policzka.
- Gideon... ja...przepraszam... - powiedziałam, a on zbliżył się do mnie i mocno mnie przytulił.
- To znaczy, że mi wybaczasz? - zapytałam z nadzieją.
- Gwen ale ja nie byłem na ciebie zły - powiedział a potem mnie pocałował. Odebrało mi mowę nie mogłam przestać patrzeć w oczy Gideona. Nagle usłyszałam Xemeriusa, który pewnie zorientował się, że zniknęłam i obserwuje mnie i Gideona od kilku minut.
- Mój chłopczyku:
Jesteś słodki jak cukierek, chce Cie zjeść dziś na deserek - recytował gargulec. Uśmiechnęłam się do niego. Byłam taka szczęśliwa.
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :). Bardzo proszę o komentarze :*
sobota, 31 października 2015
Rozdział V
Gdy zbliżałam się do drzwi wyjściowych wyobrażałam sobie spotkanie z Gideonem. Miałam nadzieję, że nadal coś do mnie czuje. W końcu nie widzieliśmy się przeszło miesiąc, co jest dziwne bo oboje codziennie musimy przychodzić do siedziby Loży, aby poddać się elapsji. Ale w ciągu tego czasu ani razu go nie spotkałam. Codziennie pytałam pana Georga gdzie podziewa się Gideon, ale po kilku dniach słuchania tej samej odpowiedzi, że diament ma teraz bardzo ważną misję i codziennie musi udawać się w przeszłość, aby zdobyć tajne informacje dałam sobie spokój z drążeniem tego tematu. Wielokrotnie próbowałam przekonać strażników, abym mogła towarzyszyć Gideonowi w jego misji. Loża jednak uważała, że będę mu tylko przeszkadzać. Wychodząc ze szkoły od razu zauważyłam czarną limuzynę i opierającego się o nią Gideona.
- Boże, jaki on przystojny - pomyślałam i zaczęłam zmierzać w jego kierunku. Nagle pojawiła się Charlotta, która wyprzedziła mnie i pognała w kierunku mojego ukochanego. Oczywiście od razu rzuciła mu się na szyję, co najwidoczniej mu nie przeszkadzało, bo odwzajemnił jej uścisk. Gdy do nich podeszłam nawet mnie nie zauważyli, więc głośno zakaszlałam.
Ooo... cześć Gwendolyn - przywitał mnie Gideon, uwalniając się z uścisku Charlotty. Nic nie odpowiedziałam, więc chłopak kontynuował.
-Dawno się nie widzieliśmy - powiedział, chcąc mnie przytulić. Ja natychmiast odsunęłam się od niego.
- Gwen, co się stało? - zapytał zdziwiony.
- Nic, po prostu nie chce psuć twoich doskonałych relacji z moją kuzynką - powiedziałam z udawanym, miłym tonem.
- Jesteś zazdrosna o Charlotte?
- Yyy... nie! Chociaż może... Nie mam ochoty z tobą gadać! - wycedziłam zdenerwowana i zaczęłam wchodzić do limuzyny.
- Gwen poczekaj - Gideon złapał mnie za nadgarstek. Próbowałam mu się wyrwać, ale był odemnie silniejszy.
- Gideonie - zaczęłam. - Chcę jak najszybciej odbyć elapsję, aby jak najwcześniej wrócić do domu, więc bardzo Cię proszę zawieź mnie do strażników TERAZ.
- Ale Gwen musimy porozmawiać - Gideon nie dawał za wygraną.
- Zawieziesz mnie do siedziby strażników, czy mam wezwać taksówkę? - zapytałam prawie krzycząc.
- No dobrze, ale wrócimy do tej rozmowy - powiedział zrezygnowany Gideon, otwierając przede mną drzwi. Usiadłam koło Charlotty, która najwidoczniej słyszała całą naszą rozmowę i była bardzo zadowolona z tego, że się pokłóciliśmy. Przez całą drogę nic nie mówiłam. Za to moja kuzynka cały czas próbowała zagadywać Gideona, a nawet z nim flirtować. Na szczęście on nie zwracał za bardzo na nią uwagi, ale za to zauważyłam w lusterku, że co jakiś czas na mnie zerka. Mimo to, że byłam na niego zła sprawiło mi to przyjemność, ponieważ Charlotta też zobaczyła jak Gideon na mnie patrzy,bo kilka razy rzuciła mi wredny komentarz, aby pokazać chłopakowi, jak to nie warto się mną interesować. Ale na to już ani ja, ani Gideon nie zwracaliśmy na nią uwagi.
***
Nie było dużych korków, więc po dwudziestu minutach byliśmy już na miejscu. Gideon wyszedł z limuzyny i poszedł otworzyć drzwi Charlottcie.
- Oczywiście, że to ona jest dla niego na pierwszym miejscu, o tym, że ja tu jestem zapomniał po dwudziestu minutach - pomyślałam wychodząc z limuzyny. Zaczęłam zmierzać w kierunku schodów prowadzących do drzwi siedziby Loży, gdy nagle ktoś złapał mnie za nadgarstek.
- Gwen zaczekaj - Gideon przyciągną mnie delikatnie do siebie. - Możemy porozmawiać?- zapytał z nadzieją.
- Nie mamy o czym
- Jak to nie? Nie widziałem cię przeszło miesiąc, a gdy dochodzi do naszego spotkania to ty zarzucasz mi, że flirtuje z Charlo... - zaczął zdenerwowany, ale nie dałam mu skończyć.
- Aha czyli to moja wina, że za każdym razem, kiedy tu przychodziłam ciebie nie było!?To moja wina, że ani razu nie zadzwoniłeś, żeby powiadomić mnie co się z tobą dzieje i gdzie jesteś!? To moja wina, że nikt nie chce mi mówić co się tu dzieje i co to za tajna misja o której wiedzą wszyscy z Loży tylko nie ja!? To moja wina, że oddalamy się od siebie i udajemy, że wszystko jest OK!? - zaczęłam krzyczeć i płakać.
- Gwen... ja.....nie wiedziałem..... naprawdę... - zaczął zaszokowany Gideon.
- Jak mogłeś wiedzieć, skoro cie przy mnie nie ma?! - krzyknęłam przez łzy.
Gwen...proszę Cię...- Gideon był taki smutny, całkowicie nie wiedział co zrobić.
- Nie mam ochoty ani czasu na dalszą rozmowę z tobą - powiedziałam gdy łzy przestały napływać mi do oczu i ruszyłam w kierunku schodów. Czułam, jak Gideon szedł za mną. Zaczęłam prawie biec. Wiedziałam, że w końcu mnie dogoni a ja już wyczerpałam na dziś limit łez. Na szczęście uratował mnie pan George, który otworzył przede mną drzwi do budynku.
- Dzień dobry Gwendolyn - przywitał mnie promiennym uśmiechem.
- Dzień dobry - odpowiedziałam wycierając nos w rękaw bluzy.
- Wszystko w porzątku? - zapytał zatroskany.
- W jak najlepszym - uśmiechnęłam się, czując, że wyszło mi to sztucznie.
Pan George najwidoczniej to zauważył, ale nie drążył dalej tematu.
- Gotowa na dzisiejszą elapsję?
- Tak - odpowiedziałam z ulgą. Dziś wyjątkowo nie mogłam się doczekać, aż spędzę czas samotnie w ciemnej piwnicy.
- Panie George chciałbym udać się na elapsję wraz z Gwendolyn - usłyszałam za plecami głos Gideona.
- Bardzo mi przykro panie de Villiers, ale odbył dziś pan elapsję, a pański wuj chciałby z panem jak najszybciej porozmawiać - te słowa były dla mnie wybawieniem.
- Proszę tędy Gwendolyn - pokazał mi drogę pan George. Zadowolona, samodzielnie ruszyłam w kierunku podziemi. Odwróciłam się jeszcze na chwilę, aby spojrzeć na Gideona. Stał obok starej, rycerskiej zbroi i cały czas na mnie patrzył. Z trudem oderwałam wzrok od tych jego pięknych, zielonych oczu.
- Wielka szkoda, że moich już nie zawiązują chustką - pomyślałam.
Bardzo proszę o komentarze. Nie wiem czy ktokolwiek czyta moje posty i czy jest sens nadal je pisać.
- Boże, jaki on przystojny - pomyślałam i zaczęłam zmierzać w jego kierunku. Nagle pojawiła się Charlotta, która wyprzedziła mnie i pognała w kierunku mojego ukochanego. Oczywiście od razu rzuciła mu się na szyję, co najwidoczniej mu nie przeszkadzało, bo odwzajemnił jej uścisk. Gdy do nich podeszłam nawet mnie nie zauważyli, więc głośno zakaszlałam.
Ooo... cześć Gwendolyn - przywitał mnie Gideon, uwalniając się z uścisku Charlotty. Nic nie odpowiedziałam, więc chłopak kontynuował.
-Dawno się nie widzieliśmy - powiedział, chcąc mnie przytulić. Ja natychmiast odsunęłam się od niego.
- Gwen, co się stało? - zapytał zdziwiony.
- Nic, po prostu nie chce psuć twoich doskonałych relacji z moją kuzynką - powiedziałam z udawanym, miłym tonem.
- Jesteś zazdrosna o Charlotte?
- Yyy... nie! Chociaż może... Nie mam ochoty z tobą gadać! - wycedziłam zdenerwowana i zaczęłam wchodzić do limuzyny.
- Gwen poczekaj - Gideon złapał mnie za nadgarstek. Próbowałam mu się wyrwać, ale był odemnie silniejszy.
- Gideonie - zaczęłam. - Chcę jak najszybciej odbyć elapsję, aby jak najwcześniej wrócić do domu, więc bardzo Cię proszę zawieź mnie do strażników TERAZ.
- Ale Gwen musimy porozmawiać - Gideon nie dawał za wygraną.
- Zawieziesz mnie do siedziby strażników, czy mam wezwać taksówkę? - zapytałam prawie krzycząc.
- No dobrze, ale wrócimy do tej rozmowy - powiedział zrezygnowany Gideon, otwierając przede mną drzwi. Usiadłam koło Charlotty, która najwidoczniej słyszała całą naszą rozmowę i była bardzo zadowolona z tego, że się pokłóciliśmy. Przez całą drogę nic nie mówiłam. Za to moja kuzynka cały czas próbowała zagadywać Gideona, a nawet z nim flirtować. Na szczęście on nie zwracał za bardzo na nią uwagi, ale za to zauważyłam w lusterku, że co jakiś czas na mnie zerka. Mimo to, że byłam na niego zła sprawiło mi to przyjemność, ponieważ Charlotta też zobaczyła jak Gideon na mnie patrzy,bo kilka razy rzuciła mi wredny komentarz, aby pokazać chłopakowi, jak to nie warto się mną interesować. Ale na to już ani ja, ani Gideon nie zwracaliśmy na nią uwagi.
***
Nie było dużych korków, więc po dwudziestu minutach byliśmy już na miejscu. Gideon wyszedł z limuzyny i poszedł otworzyć drzwi Charlottcie.
- Oczywiście, że to ona jest dla niego na pierwszym miejscu, o tym, że ja tu jestem zapomniał po dwudziestu minutach - pomyślałam wychodząc z limuzyny. Zaczęłam zmierzać w kierunku schodów prowadzących do drzwi siedziby Loży, gdy nagle ktoś złapał mnie za nadgarstek.
- Gwen zaczekaj - Gideon przyciągną mnie delikatnie do siebie. - Możemy porozmawiać?- zapytał z nadzieją.
- Nie mamy o czym
- Jak to nie? Nie widziałem cię przeszło miesiąc, a gdy dochodzi do naszego spotkania to ty zarzucasz mi, że flirtuje z Charlo... - zaczął zdenerwowany, ale nie dałam mu skończyć.
- Aha czyli to moja wina, że za każdym razem, kiedy tu przychodziłam ciebie nie było!?To moja wina, że ani razu nie zadzwoniłeś, żeby powiadomić mnie co się z tobą dzieje i gdzie jesteś!? To moja wina, że nikt nie chce mi mówić co się tu dzieje i co to za tajna misja o której wiedzą wszyscy z Loży tylko nie ja!? To moja wina, że oddalamy się od siebie i udajemy, że wszystko jest OK!? - zaczęłam krzyczeć i płakać.
- Gwen... ja.....nie wiedziałem..... naprawdę... - zaczął zaszokowany Gideon.
- Jak mogłeś wiedzieć, skoro cie przy mnie nie ma?! - krzyknęłam przez łzy.
Gwen...proszę Cię...- Gideon był taki smutny, całkowicie nie wiedział co zrobić.
- Nie mam ochoty ani czasu na dalszą rozmowę z tobą - powiedziałam gdy łzy przestały napływać mi do oczu i ruszyłam w kierunku schodów. Czułam, jak Gideon szedł za mną. Zaczęłam prawie biec. Wiedziałam, że w końcu mnie dogoni a ja już wyczerpałam na dziś limit łez. Na szczęście uratował mnie pan George, który otworzył przede mną drzwi do budynku.
- Dzień dobry Gwendolyn - przywitał mnie promiennym uśmiechem.
- Dzień dobry - odpowiedziałam wycierając nos w rękaw bluzy.
- Wszystko w porzątku? - zapytał zatroskany.
- W jak najlepszym - uśmiechnęłam się, czując, że wyszło mi to sztucznie.
Pan George najwidoczniej to zauważył, ale nie drążył dalej tematu.
- Gotowa na dzisiejszą elapsję?
- Tak - odpowiedziałam z ulgą. Dziś wyjątkowo nie mogłam się doczekać, aż spędzę czas samotnie w ciemnej piwnicy.
- Panie George chciałbym udać się na elapsję wraz z Gwendolyn - usłyszałam za plecami głos Gideona.
- Bardzo mi przykro panie de Villiers, ale odbył dziś pan elapsję, a pański wuj chciałby z panem jak najszybciej porozmawiać - te słowa były dla mnie wybawieniem.
- Proszę tędy Gwendolyn - pokazał mi drogę pan George. Zadowolona, samodzielnie ruszyłam w kierunku podziemi. Odwróciłam się jeszcze na chwilę, aby spojrzeć na Gideona. Stał obok starej, rycerskiej zbroi i cały czas na mnie patrzył. Z trudem oderwałam wzrok od tych jego pięknych, zielonych oczu.
- Wielka szkoda, że moich już nie zawiązują chustką - pomyślałam.
Bardzo proszę o komentarze. Nie wiem czy ktokolwiek czyta moje posty i czy jest sens nadal je pisać.
sobota, 24 października 2015
Rozdział IV
Na korytarzu poszłyśmy z Leslie do naszych szafek po podręczniki do matematyki. Po drodze mijałyśmy Raphaela, który jak zawsze był otoczony przez tłum dziewczyn. Zauważyłam, że mimo zalotów szkolnych piękności nadal patrzył zakochanym wzrokiem na mijającą go Leslie, która nawet nie uraczyła chłopaka jednym spojrzeniem.
- Jak on jest w tobie zakochany - powiedziałam do przyjaciółki.
- Kto? - zapytała udając, że nie wie o kim mówię.
- No Rapahel - odpowiedziałam.
- Jejku ... Gwen dobrze wiesz, że jakby mu na mnie zależało to nie spotykał by się za moimi plecami z inną - powiedziała Leslie otwierając szafkę.
Nagle zauważyłam, że w naszym kierunku zmierza Raphael. Chłopak podszedł do Leslie i zasłonił jej oczy swoimi dłońmi.
- Zgadnij kto to? - zapytał bardzo niskim głosem.
- Hmm... Brad Pitt? - zapytała z udawaną nadzieją Leslie.
- Byłaś blisko - odpowiedział ze śmiechem Raphael i odsłonił oczy dziewczyny.
- Co tam u was? - zapytał obejmują Leslie ręką.
- A nic ciekawego - odpowiedziała szybko Leslie,uwalniając się z uścisku chłopaka.
- Może być - odpowiedziałam Raphaelowi. - A ty jak się czujesz?
-W sumie to nieźle....- zaczął , ale przerwała mu Cynthia, która pojawiła się nie wiadomo skąd.
- Wczoraj było wspaniale, musimy to powtórzyć - powiedziała dziewczyna rzucając się zaskoczonemu Raphelowi na szyje. Popatrzyłam na moją przyjaciółkę, która miała minę jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Muszę już iść na lekcję - oznajmiła dziwnym głosem i prawie biegiem ruszyła w kierunku klasy.
-Leslie zaczekaj - pobiegłam za przyjaciółką.
- Wszystko w porządku - oznajmiła gdy ją dogoniłam.
- Na pewno? - zapytałam nie dowierzając.
- Na 100% - oznajmiła z uśmiechem Leslie - tylko po prostu nie miałam ochoty na nich patrzeć. - A teraz Cię przepraszam ale muszę porozmawiać z Panią Robbins o naszym wyjeździe do kina - powiedziała i weszła do klasy. Już miałam wchodzić do klasy kiedy podbiegł do mnie Raphael.
- Gdzie jest Leslie?- zapytał.
- W klasie rozmawia Panią Robbins - odpowiedziałam. - Ale z tobą raczej nie będzie miała ochoty rozmawiać.
- Dlaczego?! Co się jej stało?
- Widziała Cię na randce z Cynthią - powiedziałam ze złością.
- Co?! Ja nie byłem z nią na randce!
-To nie byłeś z nią w pizzerii?- zapytałam zdziwiona.
- No byłem, ale to nie tak jak myślicie.
- No to jak?
- Gdy wracałem ze spotkania z Leslie, zadzwoniła do mnie Cynthia, która powiedziała, że za chwilę będzie tam spotkanie naszej klasy- opowiedział Raphael.
- No ale ja nic nie wiedziałam o tym spotkaniu - powiedziałam zdziwiona.
- Bo nie było żadnego spotkania!
Popatrzyłam na niego zdezorientowana.
- W pizzerii była tylko Cynthia - powiedział Raphel.
-To dlaczego z nią zostałeś?- zapytałam
- Chciałem pójść, ale prosiła mnie żebym chwilę został - powiedział. - Głupio mi było tak ją zostawić.
Zrobiło mi się go szkoda.
- Postaram się wytłumaczyć to Leslie - oznajmiłam Raphaelowi.
- Dzięki Gwen. Mam nadzieję, że Leslie mi uwierzy - powiedział z widoczną nadzieją.
***
Lekcja matematyki minęła bardzo szybko. Udało mi się wyjaśnić Leslie, że Raphael nie umawia się z Cynthią. Po dzwonku pożegnałam się z przyjaciółką, która obiecała mi, że porozmawia z Raphaelem i szybko pobiegłam w kierunku wyjścia. Nie mogłam doczekać się spotkania z Gideonem.
- Jak on jest w tobie zakochany - powiedziałam do przyjaciółki.
- Kto? - zapytała udając, że nie wie o kim mówię.
- No Rapahel - odpowiedziałam.
- Jejku ... Gwen dobrze wiesz, że jakby mu na mnie zależało to nie spotykał by się za moimi plecami z inną - powiedziała Leslie otwierając szafkę.
Nagle zauważyłam, że w naszym kierunku zmierza Raphael. Chłopak podszedł do Leslie i zasłonił jej oczy swoimi dłońmi.
- Zgadnij kto to? - zapytał bardzo niskim głosem.
- Hmm... Brad Pitt? - zapytała z udawaną nadzieją Leslie.
- Byłaś blisko - odpowiedział ze śmiechem Raphael i odsłonił oczy dziewczyny.
- Co tam u was? - zapytał obejmują Leslie ręką.
- A nic ciekawego - odpowiedziała szybko Leslie,uwalniając się z uścisku chłopaka.
- Może być - odpowiedziałam Raphaelowi. - A ty jak się czujesz?
-W sumie to nieźle....- zaczął , ale przerwała mu Cynthia, która pojawiła się nie wiadomo skąd.
- Wczoraj było wspaniale, musimy to powtórzyć - powiedziała dziewczyna rzucając się zaskoczonemu Raphelowi na szyje. Popatrzyłam na moją przyjaciółkę, która miała minę jakby zaraz miała się rozpłakać.
- Muszę już iść na lekcję - oznajmiła dziwnym głosem i prawie biegiem ruszyła w kierunku klasy.
-Leslie zaczekaj - pobiegłam za przyjaciółką.
- Wszystko w porządku - oznajmiła gdy ją dogoniłam.
- Na pewno? - zapytałam nie dowierzając.
- Na 100% - oznajmiła z uśmiechem Leslie - tylko po prostu nie miałam ochoty na nich patrzeć. - A teraz Cię przepraszam ale muszę porozmawiać z Panią Robbins o naszym wyjeździe do kina - powiedziała i weszła do klasy. Już miałam wchodzić do klasy kiedy podbiegł do mnie Raphael.
- Gdzie jest Leslie?- zapytał.
- W klasie rozmawia Panią Robbins - odpowiedziałam. - Ale z tobą raczej nie będzie miała ochoty rozmawiać.
- Dlaczego?! Co się jej stało?
- Widziała Cię na randce z Cynthią - powiedziałam ze złością.
- Co?! Ja nie byłem z nią na randce!
-To nie byłeś z nią w pizzerii?- zapytałam zdziwiona.
- No byłem, ale to nie tak jak myślicie.
- No to jak?
- Gdy wracałem ze spotkania z Leslie, zadzwoniła do mnie Cynthia, która powiedziała, że za chwilę będzie tam spotkanie naszej klasy- opowiedział Raphael.
- No ale ja nic nie wiedziałam o tym spotkaniu - powiedziałam zdziwiona.
- Bo nie było żadnego spotkania!
Popatrzyłam na niego zdezorientowana.
- W pizzerii była tylko Cynthia - powiedział Raphel.
-To dlaczego z nią zostałeś?- zapytałam
- Chciałem pójść, ale prosiła mnie żebym chwilę został - powiedział. - Głupio mi było tak ją zostawić.
Zrobiło mi się go szkoda.
- Postaram się wytłumaczyć to Leslie - oznajmiłam Raphaelowi.
- Dzięki Gwen. Mam nadzieję, że Leslie mi uwierzy - powiedział z widoczną nadzieją.
***
Lekcja matematyki minęła bardzo szybko. Udało mi się wyjaśnić Leslie, że Raphael nie umawia się z Cynthią. Po dzwonku pożegnałam się z przyjaciółką, która obiecała mi, że porozmawia z Raphaelem i szybko pobiegłam w kierunku wyjścia. Nie mogłam doczekać się spotkania z Gideonem.
środa, 14 października 2015
Rozdział III
W klasie byli już wszyscy. Ja i Leslie szybko zajęłyśmy swoje miejsca w trzeciej ławce.
-Dzień dobry - przywitał się z nami pan Roberts. - Dzisiejsza lekcja angielskiego będzie bardzo interesująca. Poznamy na niej życiorys Williama Szekspira - powiedział z wielką radością nauczyciel.
-Chętnie o nim posłucham - oznajmił z zaciekawieniem Xemerius, który właśnie wleciał do klasy i usiadł na stoliku w pierwszym rzędzie.
-Jak wszyscy wiemy Szekspir był autorem wielu dramatów,które cieszą się uznaniem do dziś. Ale czy jesteście świadomi jak wyglądało jego dzieciństwo? Czy wie.... - I właśnie wtedy wyłączyłam się z lekcji. Zauważyłam jak Raphael zerka na Leslie tymi pięknymi, zielonymi oczami. Od razu przypomniało mi się o Gideonie. Ostatni raz, kiedy udało mi się spojrzeć w jego źrenice był dniem mojej śmierci z powodu rany zadanej mi przez lorda Alastaira.Potem okazało się, że jestem nieśmiertelna, a Gideon po wypiciu proszku z chronografu, również. Więc, mieliśmy dla siebie całą wieczność. Ale zauważyłam, że miłość mojego życia zanim spędzi ją ze mną, chce poświęcić trochę swojego czasu dla Charlotty.
-Ciekawe co myśli o tym panna Sheperd? - z zamyślań wyrwał mnie głos nauczyciela.
Yyy...czy mógłby pan powtórzyć pytanie? - spytałam zmieszana.
Widzę, że kogoś nie interesuje dzisiejsza lekcja - powiedział zdenerwowany pan Robins.
Yyy...nie, ja tylko się zamyśliłam - próbowałam wybrnąć z tej sytuacji.
-Rozumiem przez to, że jest pani dobrze zapoznana z życiorysem Szekspira - kontynuował nauczyciel. - Więc kiedy urodził się ten wybitny pisarz? - zapytał.
Kątem oka zauważyłam jak Charlotta siedząca za mną podnosi rękę. Wredna zołza zawsze chce pokazać, że jest ode mnie lepsza - pomyślałam.
-Czekam na odpowiedź panno Sheperd - pośpieszał mnie pan Roberts.
-Yyy....Urodził się w... - oczywiście nie znałam odpowiedzi.
- Jak dobrze pamiętam to w 1564 r. - podpowiedział mi Xemerius, o którego obecności znowu zapomniałam.
-William Szekspir urodził się w 1564r. - podałam pewnie odpowiedź.
-Hmm... ma pani rację - powiedział zdezorientowany nauczyciel. Na pewno był przekonany, że nie nie podam mu odpowiedzi.
- Nie wiedziałam, że zainteresował cię temat o Szekspirze - szepnęła do mnie Leslie.
- Nie mnie, tylko Xemeriusa - poprawiłam ją.
Potem pan Robins zlitował się nad Chrrlottą ciągle trzymającą rękę w górze i zadał jej kilka pytań na temat dzisiejszej lekcji. A ja znowu zapatrzyłam się w Raphela, który zerkał na Leslie. Moja przyjaciółka udawała, że tego nie widzi. Ale natomiast ja zauważyłam, że co chwilę zerka na Cynthię z nadzieją, że zobaczyła, że to na nią patrzy Raphael.
- Charlotto, widzę, że jesteś doskonale obeznana z dzisiejszej lekcji - pochwalił moją kuzynkę nauczyciel, a ta uśmiechnęła się dumnie i popatrzyła na mnie z wyższością.
Nie mogłam już doczekać się końca lekcji po których miałam pojechać z Gideonem do loży. Miałam nadzieję, że uda nam się spokojnie porozmawiać.
W końcu zadzwonił długo wyczekiwany przeze mnie dzwonek i szczęśliwe wyszłyśmy z Leslie na korytarz.
-Dzień dobry - przywitał się z nami pan Roberts. - Dzisiejsza lekcja angielskiego będzie bardzo interesująca. Poznamy na niej życiorys Williama Szekspira - powiedział z wielką radością nauczyciel.
-Chętnie o nim posłucham - oznajmił z zaciekawieniem Xemerius, który właśnie wleciał do klasy i usiadł na stoliku w pierwszym rzędzie.
-Jak wszyscy wiemy Szekspir był autorem wielu dramatów,które cieszą się uznaniem do dziś. Ale czy jesteście świadomi jak wyglądało jego dzieciństwo? Czy wie.... - I właśnie wtedy wyłączyłam się z lekcji. Zauważyłam jak Raphael zerka na Leslie tymi pięknymi, zielonymi oczami. Od razu przypomniało mi się o Gideonie. Ostatni raz, kiedy udało mi się spojrzeć w jego źrenice był dniem mojej śmierci z powodu rany zadanej mi przez lorda Alastaira.Potem okazało się, że jestem nieśmiertelna, a Gideon po wypiciu proszku z chronografu, również. Więc, mieliśmy dla siebie całą wieczność. Ale zauważyłam, że miłość mojego życia zanim spędzi ją ze mną, chce poświęcić trochę swojego czasu dla Charlotty.
-Ciekawe co myśli o tym panna Sheperd? - z zamyślań wyrwał mnie głos nauczyciela.
Yyy...czy mógłby pan powtórzyć pytanie? - spytałam zmieszana.
Widzę, że kogoś nie interesuje dzisiejsza lekcja - powiedział zdenerwowany pan Robins.
Yyy...nie, ja tylko się zamyśliłam - próbowałam wybrnąć z tej sytuacji.
-Rozumiem przez to, że jest pani dobrze zapoznana z życiorysem Szekspira - kontynuował nauczyciel. - Więc kiedy urodził się ten wybitny pisarz? - zapytał.
Kątem oka zauważyłam jak Charlotta siedząca za mną podnosi rękę. Wredna zołza zawsze chce pokazać, że jest ode mnie lepsza - pomyślałam.
-Czekam na odpowiedź panno Sheperd - pośpieszał mnie pan Roberts.
-Yyy....Urodził się w... - oczywiście nie znałam odpowiedzi.
- Jak dobrze pamiętam to w 1564 r. - podpowiedział mi Xemerius, o którego obecności znowu zapomniałam.
-William Szekspir urodził się w 1564r. - podałam pewnie odpowiedź.
-Hmm... ma pani rację - powiedział zdezorientowany nauczyciel. Na pewno był przekonany, że nie nie podam mu odpowiedzi.
- Nie wiedziałam, że zainteresował cię temat o Szekspirze - szepnęła do mnie Leslie.
- Nie mnie, tylko Xemeriusa - poprawiłam ją.
Potem pan Robins zlitował się nad Chrrlottą ciągle trzymającą rękę w górze i zadał jej kilka pytań na temat dzisiejszej lekcji. A ja znowu zapatrzyłam się w Raphela, który zerkał na Leslie. Moja przyjaciółka udawała, że tego nie widzi. Ale natomiast ja zauważyłam, że co chwilę zerka na Cynthię z nadzieją, że zobaczyła, że to na nią patrzy Raphael.
- Charlotto, widzę, że jesteś doskonale obeznana z dzisiejszej lekcji - pochwalił moją kuzynkę nauczyciel, a ta uśmiechnęła się dumnie i popatrzyła na mnie z wyższością.
Nie mogłam już doczekać się końca lekcji po których miałam pojechać z Gideonem do loży. Miałam nadzieję, że uda nam się spokojnie porozmawiać.
W końcu zadzwonił długo wyczekiwany przeze mnie dzwonek i szczęśliwe wyszłyśmy z Leslie na korytarz.
sobota, 3 października 2015
Rozdział II
Przez całą drogę do szkoły towarzyszył mi Xemerius. Mały gargulec ciągle mnie przepraszał za tę kilkudniową nieobecność. Opowiadał jak to z nudów poleciał na małą wycieczkę i trafił do domu starszej pani z dwoma kotami. Przez kilka dni kombinował jak by się tu zabrać za ich skonsumowanie. Gdy już miał się podjąć tej jakże okropnej dla mnie zbrodni, odkrył, że te koty również są duchami i nawet się z nimi zaprzyjaźnił.
- To niedorzeczne - powiedziałam.
- Ale co skarbie? - zapytała mama.
- Yyy...noo... - nie wiedziałam co odpowiedzieć. - Mama do tej pory do końca nie wierzy, że słyszę i widzę duchy.
Na szczęście byliśmy już pod szkołą,szybko pożegnałam się z mamą i poszłam w kierunku Leslie, która już czekała na mnie na schodach.Gdy tylko mnie zauważyła wstała i pomachała do mnie. Podbiegłam do niej.
- Cześć - powitała mnie.
- Mów jak było wczoraj z Raphelem - powiedziałam bez przywitania.
-Okropnie - rzekła bez zastanowienia Leslie.
- Opowiadaj wszystko ze szczegółami - nakazałam przyjaciółce. Usiadłyśmy na schodach i zaczęłam jej słuchać.
- Więc tak - zaczęła. - Umówiliśmy się przed tą nową, francuską restauracją. Gdy tam dotarłam, Raphael już na mnie czekał, trzymał w ręce czerwoną różę, wyglądał tak słodko - rozmarzyła się. Kiedy do niego podeszłam przytulił mnie na przywitanie i dał kwiatka -uśmiechała się na to wspomnienie. Nagle spoważniała i zaczęła mówić dalej.
-Oczywiście od razu mu powiedziałam, że traktuję nasze wyjście jako przyjacielskie spotkanie, a nie randkę.
-Tak wiem, wiem - odpowiedział mi Raphael przewracając przy tym oczami. Potem zapytał mnie czy zrobiłabym mu ten zaszczyt i poszła z nim na kawę. Zgodziłam się. Złapałam go pod rękę i weszliśmy do restauracji. Zamówiliśmy dwie duże kawy z kardamonem i zaczęliśmy rozmawiać. Raphael opowiadał mi o mieście w którym mieszkał, o swojej mamie i ojczymie oraz o dawnej szkole, przyjaciołach, których musiał zostawić i......-Leslie nagle przerwała - popatrzyłam na nią zachęcając ją do kontynuowania.
-Iii.... -zaczęła - o swojej dziewczynie z którą z powodu wyjazdu musiał zerwać - dokończyła dziwnym głosem.
-Jesteś zazdrosna o jego byłą dziewczynę! - powiedziałam śmiejąc się.
-Wcale nie! - zaczerwieniła się. - Dla mnie może mieć nawet kilka dziewczyn, nie obchodzi mnie to - broniła się stanowczo Leslie.
- Oczywiście - odpowiedziałam kpiąco. - Ale nieważne, mów co było dalej.
-Potem to poszliśmy do parku i ten drań zaczął ze mną flirtować, co było całkiem miłe - Leslie zaczęła się znowu uśmiechać.
- Jak Ci się podobało to czemu wyzywasz go od drani? - zapytałam zdziwiona.
- Bo Raphael jest draniem - ton głosu Leslie stawał się coraz bardziej zdenerwowany. - W parku zadzwoniła do mnie mama musiałam wrócić do domu. Raphael był takim dżentelmenem, że odprowadził mnie pod same drzwi mojego domu. Przytulił mnie na pożegnanie i się rozeszliśmy.
- I co wym złego? - zapytałam przyjaciółkę.
A to, że potem musiałam podejść do supermarketu i mijałam pizzerie, w której zauważyłam Raphaela z Cynthią. Oczywiście ten drań opowiadał jej takie historyjki, że ona nie mogła oderwać od niego wzroku. Nagle zadzwonił dzwonek. Wtedy zauważyłam Xemeriusa, który wzdrygną się na dźwięk dzwonka - byłam tak zasłuchana w historię Leslie, że nawet nie zauważyłam, kiedy usiadł obok mnie.On najwidoczniej też przeją się jej opowiadaniem.
- Od początku wiedziałem, że ten zielonooki Francuz jest taki sam jak jego podróżujący w czasie braciszek - powiedział Xemerius.
Zignorowałam go i pobiegłam za Leslie, która właśnie wchodziła do szkoły.
- Oj kochana nie przejmuj się tak, może to było tylko koleżeńskie spotkanie - próbowałam pocieszyć przyjaciółkę w drodze na lekcję.
- Nie obchodzi mnie to, nie mam ochoty rozmawiać z tym draniem-odpowiedziała, otwierając drzwi do sali.
- To niedorzeczne - powiedziałam.
- Ale co skarbie? - zapytała mama.
- Yyy...noo... - nie wiedziałam co odpowiedzieć. - Mama do tej pory do końca nie wierzy, że słyszę i widzę duchy.
Na szczęście byliśmy już pod szkołą,szybko pożegnałam się z mamą i poszłam w kierunku Leslie, która już czekała na mnie na schodach.Gdy tylko mnie zauważyła wstała i pomachała do mnie. Podbiegłam do niej.
- Cześć - powitała mnie.
- Mów jak było wczoraj z Raphelem - powiedziałam bez przywitania.
-Okropnie - rzekła bez zastanowienia Leslie.
- Opowiadaj wszystko ze szczegółami - nakazałam przyjaciółce. Usiadłyśmy na schodach i zaczęłam jej słuchać.
- Więc tak - zaczęła. - Umówiliśmy się przed tą nową, francuską restauracją. Gdy tam dotarłam, Raphael już na mnie czekał, trzymał w ręce czerwoną różę, wyglądał tak słodko - rozmarzyła się. Kiedy do niego podeszłam przytulił mnie na przywitanie i dał kwiatka -uśmiechała się na to wspomnienie. Nagle spoważniała i zaczęła mówić dalej.
-Oczywiście od razu mu powiedziałam, że traktuję nasze wyjście jako przyjacielskie spotkanie, a nie randkę.
-Tak wiem, wiem - odpowiedział mi Raphael przewracając przy tym oczami. Potem zapytał mnie czy zrobiłabym mu ten zaszczyt i poszła z nim na kawę. Zgodziłam się. Złapałam go pod rękę i weszliśmy do restauracji. Zamówiliśmy dwie duże kawy z kardamonem i zaczęliśmy rozmawiać. Raphael opowiadał mi o mieście w którym mieszkał, o swojej mamie i ojczymie oraz o dawnej szkole, przyjaciołach, których musiał zostawić i......-Leslie nagle przerwała - popatrzyłam na nią zachęcając ją do kontynuowania.
-Iii.... -zaczęła - o swojej dziewczynie z którą z powodu wyjazdu musiał zerwać - dokończyła dziwnym głosem.
-Jesteś zazdrosna o jego byłą dziewczynę! - powiedziałam śmiejąc się.
-Wcale nie! - zaczerwieniła się. - Dla mnie może mieć nawet kilka dziewczyn, nie obchodzi mnie to - broniła się stanowczo Leslie.
- Oczywiście - odpowiedziałam kpiąco. - Ale nieważne, mów co było dalej.
-Potem to poszliśmy do parku i ten drań zaczął ze mną flirtować, co było całkiem miłe - Leslie zaczęła się znowu uśmiechać.
- Jak Ci się podobało to czemu wyzywasz go od drani? - zapytałam zdziwiona.
- Bo Raphael jest draniem - ton głosu Leslie stawał się coraz bardziej zdenerwowany. - W parku zadzwoniła do mnie mama musiałam wrócić do domu. Raphael był takim dżentelmenem, że odprowadził mnie pod same drzwi mojego domu. Przytulił mnie na pożegnanie i się rozeszliśmy.
- I co wym złego? - zapytałam przyjaciółkę.
A to, że potem musiałam podejść do supermarketu i mijałam pizzerie, w której zauważyłam Raphaela z Cynthią. Oczywiście ten drań opowiadał jej takie historyjki, że ona nie mogła oderwać od niego wzroku. Nagle zadzwonił dzwonek. Wtedy zauważyłam Xemeriusa, który wzdrygną się na dźwięk dzwonka - byłam tak zasłuchana w historię Leslie, że nawet nie zauważyłam, kiedy usiadł obok mnie.On najwidoczniej też przeją się jej opowiadaniem.
- Od początku wiedziałem, że ten zielonooki Francuz jest taki sam jak jego podróżujący w czasie braciszek - powiedział Xemerius.
Zignorowałam go i pobiegłam za Leslie, która właśnie wchodziła do szkoły.
- Oj kochana nie przejmuj się tak, może to było tylko koleżeńskie spotkanie - próbowałam pocieszyć przyjaciółkę w drodze na lekcję.
- Nie obchodzi mnie to, nie mam ochoty rozmawiać z tym draniem-odpowiedziała, otwierając drzwi do sali.
czwartek, 1 października 2015
Rozdział I
Obudziłam się cała spocona. Znów ten okropny sen, ostatnio pojawia się coraz częściej. Spojrzałam na zegarek była dopiero 6.00. Miałam mnóstwo czasu do śniadania, więc wzięłam telefon ze stolika I zaczęłam przeglądać wiadomości.
- Żadnego SMS 'a od Gideona - pomyślałam.
To, że jeszcze nie jesteśmy oficjalnie parą, nie oznacza, że nie może napisać do mnie słodkiego SMS 'a.W końcu jesteśmy dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi - tak mi się przynajmniej wydaje.
Postanowiłam wyrzucić na chwilę z głowy Gideona i wróciłam do przeglądania wiadomości. Leslie napisała do mnie o 20.00, wczoraj byłam taka zmęczona, że całkowicie zapomniałam , że Raphael zaprosił ją na "przyjacielski" spacer.
-Raphael jest okropny, najpierw mówi mi jaką jestem kochaną przyjaciółką i jak dużo dla niego znaczę, a potem widzę go w pizzerii z Cythią. Nie na widzę go - przeczytałam wiadomość od Leslie.
-Wow jeszcze nigdy nie była tak wkurzona na Raphaela, biedaczek ma przewalone - pomyślałam.
-Tak masz rację, on jest okropny jak mógł zjeść tą cała pizze bez nas - odpisałam żartobliwie.
Leslie też się już obudziła bo odpisała po kilku sekundach
- Bardzo śmieszne, w ogóle czemu tak późno odpisałaś?
- Przepraszam byłam bardzo zmęczona po elapsji - napisałam.
O 6.30 postanowiłam wstać, ogarnąć jakoś swoje włosy i resztę. Zwlokłam się z łóżka, a potem ubrałam na siebie mundurek szkolny. W łazience umyłam zęby oraz zrobiłam lekki makijaż. Po krótkim czasie zeszłam na dól.
Przy stole czekali już moja mama, Nick I Caroline, ciotka Glenda wraz z Charlottą i ciocią Maddy.
- Dzień dobry - powitałam ich wesoło.
- Dzień dobry Gwendolyn - odpowiedział pan Benhard, który właśnie przyniósł jajecznicę, która pachniała nieziemsko. Od razu zasiadłam do stołu i nałożyłam sobie cały talerz jedzenia.
- Powinno się ograniczać takie ilości kalorii, a szczególnie w twoim przypadku Gwendolyn - powiedziała złośliwie Charlotta.
- Charlotto - ty szczególnie powinnaś wiedzieć, że dobrze wychowane osoby nie mówią takich nieuprzejmych rzeczy przy stole - upomniała ją ciocia Maddy.
- Kochana Maddy - zaczęła ciocia Glenda. - Jak dobrze wiemy prawdziwe damy dbają o swoją figurę, więc Charlotta nie obraziła Gwendolyn tylko dała jej do zrozumienia, o co musi zadbać.
- No właśnie - broniła się Charlotta.
- Tak, nie ma to jak zostać szkieletem na którym Gideon nawet w przeszłości mógłby się uczyć anatomii - powiedział Xemerius, którego nie widziałam od kilku dni.
Zaśmiałam się pod nosem - ten mały gargulec zawsze potrafi mnie rozbawić.
- Słyszałam, że jak ktoś komuś dokucza do jest o niego zazdrosny-powiedziała Caroline.
- Nie mam jej czego zazdrościć - powiedziała z kpiącym uśmieszkiem Charlotta - to ja mogę mieć każdego chłopaka w szkole.
- Gwen nie potrzebuje szukać chłopaka - odpowiedziała roześmiana Caroline. - Ma już swojego Gideona.
- Po pierwsze -zaczęła rozdrażniona Charlotta. - Nie swojego. Gideon nie jest własnością Gwendolyn, jest wolnym człowiekiem, w każdej chwili może przejrzeć na oczy i od niej odejść, a po drugie. Nie mam pojęcia co on w niej widzi, jest tyle dziewczyn o wiele lepszych od niej.
-Na przykład ty - powiedziałam kpiąco.
- W szczególności ja - odpowiedziała pewnie Charlotta.
- Jak ta ruda małpa mnie denerwuje, gdyby była kotem od razu bym ją zjadł - powiedział Xemerius.
- Dosyć tego - krzyknęła rozzłoszczona mama. - Jest już późno, dzieci spóźnią się do szkoły.
- Gdy mama to powiedziała ulżyło mi, miałam dosyć wrednych komentarzy Charlotty. Po raz pierwszy nie mogłam doczekać się dnia w szkole.
- Żadnego SMS 'a od Gideona - pomyślałam.
To, że jeszcze nie jesteśmy oficjalnie parą, nie oznacza, że nie może napisać do mnie słodkiego SMS 'a.W końcu jesteśmy dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi - tak mi się przynajmniej wydaje.
Postanowiłam wyrzucić na chwilę z głowy Gideona i wróciłam do przeglądania wiadomości. Leslie napisała do mnie o 20.00, wczoraj byłam taka zmęczona, że całkowicie zapomniałam , że Raphael zaprosił ją na "przyjacielski" spacer.
-Raphael jest okropny, najpierw mówi mi jaką jestem kochaną przyjaciółką i jak dużo dla niego znaczę, a potem widzę go w pizzerii z Cythią. Nie na widzę go - przeczytałam wiadomość od Leslie.
-Wow jeszcze nigdy nie była tak wkurzona na Raphaela, biedaczek ma przewalone - pomyślałam.
-Tak masz rację, on jest okropny jak mógł zjeść tą cała pizze bez nas - odpisałam żartobliwie.
Leslie też się już obudziła bo odpisała po kilku sekundach
- Bardzo śmieszne, w ogóle czemu tak późno odpisałaś?
- Przepraszam byłam bardzo zmęczona po elapsji - napisałam.
O 6.30 postanowiłam wstać, ogarnąć jakoś swoje włosy i resztę. Zwlokłam się z łóżka, a potem ubrałam na siebie mundurek szkolny. W łazience umyłam zęby oraz zrobiłam lekki makijaż. Po krótkim czasie zeszłam na dól.
Przy stole czekali już moja mama, Nick I Caroline, ciotka Glenda wraz z Charlottą i ciocią Maddy.
- Dzień dobry - powitałam ich wesoło.
- Dzień dobry Gwendolyn - odpowiedział pan Benhard, który właśnie przyniósł jajecznicę, która pachniała nieziemsko. Od razu zasiadłam do stołu i nałożyłam sobie cały talerz jedzenia.
- Powinno się ograniczać takie ilości kalorii, a szczególnie w twoim przypadku Gwendolyn - powiedziała złośliwie Charlotta.
- Charlotto - ty szczególnie powinnaś wiedzieć, że dobrze wychowane osoby nie mówią takich nieuprzejmych rzeczy przy stole - upomniała ją ciocia Maddy.
- Kochana Maddy - zaczęła ciocia Glenda. - Jak dobrze wiemy prawdziwe damy dbają o swoją figurę, więc Charlotta nie obraziła Gwendolyn tylko dała jej do zrozumienia, o co musi zadbać.
- No właśnie - broniła się Charlotta.
- Tak, nie ma to jak zostać szkieletem na którym Gideon nawet w przeszłości mógłby się uczyć anatomii - powiedział Xemerius, którego nie widziałam od kilku dni.
Zaśmiałam się pod nosem - ten mały gargulec zawsze potrafi mnie rozbawić.
- Słyszałam, że jak ktoś komuś dokucza do jest o niego zazdrosny-powiedziała Caroline.
- Nie mam jej czego zazdrościć - powiedziała z kpiącym uśmieszkiem Charlotta - to ja mogę mieć każdego chłopaka w szkole.
- Gwen nie potrzebuje szukać chłopaka - odpowiedziała roześmiana Caroline. - Ma już swojego Gideona.
- Po pierwsze -zaczęła rozdrażniona Charlotta. - Nie swojego. Gideon nie jest własnością Gwendolyn, jest wolnym człowiekiem, w każdej chwili może przejrzeć na oczy i od niej odejść, a po drugie. Nie mam pojęcia co on w niej widzi, jest tyle dziewczyn o wiele lepszych od niej.
-Na przykład ty - powiedziałam kpiąco.
- W szczególności ja - odpowiedziała pewnie Charlotta.
- Jak ta ruda małpa mnie denerwuje, gdyby była kotem od razu bym ją zjadł - powiedział Xemerius.
- Dosyć tego - krzyknęła rozzłoszczona mama. - Jest już późno, dzieci spóźnią się do szkoły.
- Gdy mama to powiedziała ulżyło mi, miałam dosyć wrednych komentarzy Charlotty. Po raz pierwszy nie mogłam doczekać się dnia w szkole.
środa, 30 września 2015
Prolog
Właśnie zadzwonił dzwonek na trzecią lekcję.Tak jak zawsze usiadłam w ławce z Leslie. Nagle do sali wszedł zadowolony pan Whitman.
-Dzień dobry - przywitał się z nami wesoło.
-Myślałam, że mamy matematykę z panią Johnson - szepnęłam zdziwiona do Leslie.
-Pani Johnson wypadła bardzo ważna sprawa,więc poproszono mnie, abym ją zastąpił - powiedział jakby czytając mi w myślach.
-Domyślam się, że nie macie przy sobie nic do lekcji języka angielskiego.Więc, może porozmawiamy o wypełnieniu przeznaczenia - powiedział patrząc na mnie,a ja dostałam gęsiej skórki.
Nagle z sali zniknęli wszyscy uczniowie, a jakieś dziwne głosy zaczęły szeptać gdzieś w otchłani słowa przepowiedni, której nie mogłam zrozumieć.Pan Whitman zaczął się przerażająco trząść I przeobraził się w hrabię de Saint Germain.Zaczęłam uciekać.Nagle znalazłam się w starych podziemiach.Było tam pełno tunelów zatkanych żelaznymi kratami.Zaczęłam rozglądać się dookoła I zobaczyłam zbliżającego się do mnie hrabiego.Chciałam uciekać.Byłam taka zmęczona nie miałam już sił.Hrabia zbliżał się do mnie z wyciągniętą ręką wymawiając słowa: ,,Lecz cel swój osiągnąć orzeł zdoła, gdy się dwunastej gwiazdy blask rozpłynie..." .Zaczęłam się dusić, nie miałam drogi ucieczki.Byłam w pułapce.
-Dzień dobry - przywitał się z nami wesoło.
-Myślałam, że mamy matematykę z panią Johnson - szepnęłam zdziwiona do Leslie.
-Pani Johnson wypadła bardzo ważna sprawa,więc poproszono mnie, abym ją zastąpił - powiedział jakby czytając mi w myślach.
-Domyślam się, że nie macie przy sobie nic do lekcji języka angielskiego.Więc, może porozmawiamy o wypełnieniu przeznaczenia - powiedział patrząc na mnie,a ja dostałam gęsiej skórki.
Nagle z sali zniknęli wszyscy uczniowie, a jakieś dziwne głosy zaczęły szeptać gdzieś w otchłani słowa przepowiedni, której nie mogłam zrozumieć.Pan Whitman zaczął się przerażająco trząść I przeobraził się w hrabię de Saint Germain.Zaczęłam uciekać.Nagle znalazłam się w starych podziemiach.Było tam pełno tunelów zatkanych żelaznymi kratami.Zaczęłam rozglądać się dookoła I zobaczyłam zbliżającego się do mnie hrabiego.Chciałam uciekać.Byłam taka zmęczona nie miałam już sił.Hrabia zbliżał się do mnie z wyciągniętą ręką wymawiając słowa: ,,Lecz cel swój osiągnąć orzeł zdoła, gdy się dwunastej gwiazdy blask rozpłynie..." .Zaczęłam się dusić, nie miałam drogi ucieczki.Byłam w pułapce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)